Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi anika z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 4942.00 kilometrów w tym 1447.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.50 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 19600 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy anika.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:407.00 km (w terenie 139.00 km; 34.15%)
Czas w ruchu:20:51
Średnia prędkość:17.94 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:3000 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:37.00 km i 2h 05m
Więcej statystyk
  • DST 47.00km
  • Czas 01:47
  • VAVG 26.36km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Toriusz ponownie

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

tym razem w towarzystwie naksia na "szosie". No i od razu poziom treningu skoczył, taki dość intensywny. Cel- małe piwko w Dębieńsku, u kuzyna jakiegoś. Powrót w towarzystwie tegoż kuzyna, jeszcze bardziej wyścigowo... fajny tripek :)


Kategoria Szosa, Z naksiem


  • DST 37.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 22.20km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Toriusz

Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 1

Się postanowiliśmy z Torim wybrać na trening. Z powodu ładnej pogody, słoneczka i kuszącej trawki więcej jednak było gadania niż jazdy. A potem szukaliśmy pola z odpowiednią kukurydzą, jednak mimo wnikliwej toriuszowej selekcji zarówno lokalizacji jak i poszczególnych kolb po ugotowaniu się to raczej nie nadawało do jedzenia ;( Nie szkodzi, było miło. Chudów, Gierałtowice, runda po zakamarkach Knurowa i poszukiwania ideału zakończone fiaskiem tudzież klapą...


Kategoria Szosa


  • DST 276.00km
  • Teren 120.00km
  • Czas 21:00
  • VAVG 13.14km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety 2012

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 2

Czekałam cały rok na urlop i wyprawę przed siebie; życie pełną piersią i wolność jaką daje jazda bez konkretnego celu i w pogardzie dla czasu. Warto było czekać. Zła passa która uniemożliwiała skutecznie wszystkie poprzednie wyjazdy tym razem odpuściła i zagrało Nam idealnie wszystko :)
DZIEŃ PIERWSZY:
Pociąg wczesnym rankiem do Jeleniej Góry. I przez góry do Karpacza.
Już na pierwszych kilometrach okazało się że wyjazd bezpośrednio po maratonie; jeszcze tak cieżkim i w słabej kondycji, to nienajlepszy pomysł. Tego dnia byłam tak słaba jak jeszcze nigdy. Zabijała mnie każda górka; najmniejsza nawet. Nigdy bardziej nie pragnęłam zatrzymać się i zostać gdziekolwiek, byle już nie musieć dalej jechać, a raczej iść- bo prowadziłam w większości gdyż mięśnie odmawiały na rowerze kompletnie współpracy. Mimo koszmarnej niemocy dobrze ten dzień wspominam, pogoda był piękna, widok na ścianę Karkonoszy- zapierający dech w piersi… Zielono, w dole jakieś jeziorka, po drodze ruiny, źródełko, rewelacyjne szlaki…
Dojechaliśmy do Karpacza. Brak sił, zapału i złość na wszystko sprawiły, ze pokusa szukania noclegu gdzieś w mieście była strasznie silna… Na szczęście dałam się namówić Michałowi by chociaż spróbować pojechać dalej, w stronę Śnieżki, w zasadzie już na teren Parku Narodowego. Spróbowałam, i nawet dałam radę wjechać parę kilometrów po kamieniach, w asyście zdumionych spojrzeń turystów schodzących na noc z gór. Dumna jestem z tego wyczynu bardzo, biorąc pod uwagę swój stan tego dnia. Wieczór pod gwiazdami jakich dawno nie widziałam i widok na Śnieżkę wynagrodził mi trudy z nawiązką. Obok szumiał strumyk, a oprócz Nas nie było w górach nikogo. Dla takich właśnie chwil warto żyć, ot co :)









DZIEŃ DRUGI:

Wstaliśmy wcześnie, świtem, żeby w ciągu dnia mieć możliwość zrobienia dłuższej przerwy. Zjazd rewelacyjnym szlakiem, nie tyle do jazdy co z klimatem i dzikością natury w końskiej dawce. Progi przeciwdeszczowe co parę metrów skutecznie odbierały ochotę do wsiadania na siodełko by z moment z niego schodzić ;)
Mapa podpowiadała, że w okolicy przełęczy Okraj górę przecina ponad stuletni tunel kolejowy, bliźniaczy z tym którym Pan Golonko puścił Nas na maratonie w Wałbrzychu. Ponieważ tamten wywarł na mnie wówczas ogromne wrażenie, bardzo chciałam zajrzeć i do tego. Nie okazało się to proste; mapa niedokładna i poszukiwania wlotu zajęły Nam prawie godzinę… Prowadzeni wskazówkami pomocnych robotników jakiegoś zakładu w okolicy ( na teren którego wdarliśmy się mimo zakazu) odważyliśmy się ruszyć prawie całkiem zarośniętym torem i po kilometrowym przedzieraniu poczuliśmy zimny powiew w kolejowym wąwozie, znak że cel blisko… Dreszczyk emocji niesamowity; o tunelu wiedzieliśmy że ma ponad kilometr długości i że od dawna niemal nikt z niego nie korzysta.
Tunel miał tą samą, jajowatą konstrukcję a od tego w Wałbrzychu różniła ilość torów( tu jeden) i fakt, że nadal były w nim kompletne szyny. Na metalowych podkładach; Niemcy to Niemcy ;p
Chłod w tunelu był boski, ciemność totalna a emocje olbrzymie… Zwłaszcza gdy w połowie usłyszeliśmy głośny szum wody , która przerwała ściany z kamienia i znikała z hukiem gdzieś w dole. Tunel nie był tak opuszczony jednak, jak Nam to sugerowano. Niedługo przed Nami wszedł do niego pies, mały kundel który widać wynalazł sobie skrót do wsi. I o dziwo w połowie spotkaliśmy idące w przeciwnym kierunku dwie osoby. Po wyjeździe upał znów o sobie przypomniał…
Zjeżdżaliśmy do jeziora które odnaleźliśmy na mapie. Pomysł był genialny, bo było strasznie ciepło, a w jeziorze woda czysta i chłodna. Mycie, pranie, obiadek, drzemki, polegiwano… raj na ziemi, dokładnie to, czego oczekiwaliśmy po takim wyjeździe- zmęczenie i odpoczynek; czerpanie przyjemności gdy to możliwe.
Zaczęliśmy też serię odwiedzin w klimatycznych miasteczkach i wioskach w tamtych stronach. Zwłaszcza Chełmsko Śląskie z osiedlem drewnianym tkaczy i ryneczkiem ze skwerkiem. Ogólnie w całej okolicy uderzają ślady dawnej świetności i przepychu; nie ma jednak aż tak wiele ruin jakie spotykaliśmy jadąc dalej na wschód.
Dzień bardzo długi i męczący; zrobiliśmy ponad 70 km. Na koniec Sokołowica; piękna sanatoryjna miejscowość- totalna wieś, typowe PRL-owskie uzdrowisko zapomniane już nieco. I podróż do wymarzonej przez naksia wiaty, którą znał z poprzedniego wyjazdu, i która byłaby faktycznie faworytem wyprawy gdybyśmy na miejscu nie zastali pewnego nadzwyczajnego Buca, survivalowa który był tam z jakąś kobietą i w niewiarygodnie wprost przechwalał się swymi niby-dokonaniami, możliwościami i wąskimi poglądami. Masakra, zapamiętam tego człowieka bo to naprawdę egzotyczna osobowość… Kiedy padły słowa o Jego chęci wystrzelania wszystkich ludzi na plaży w Kołobrzegu to już wiedzieliśmy wszystko; a gdy stwierdził że skoro On może biegać po górach z dwoma 40-kilogramowymi plecakami to KAŻDY powinien potrafić … Brakło komentarza zostały Nam tylko spojrzenia po sobie z coraz większym niedowierzaniem.












DZIEŃ TRZECI:

Wyruszyliśmy skoro świt, Buc spał na szczęście wciąż więc uniknęliśmy Jego nadętych gadek. Śniadanie postanowiliśmy zjeść w oddalonym pół godziny schronisku. Zrobiło się chłodniej po nocnej burzy którą Ja, największy tchórz burzowy, przespalam całkowicie! Postęp w odwadze czy zmęczenie…? :P
Po schronisku zaraz granica, i w zasadzie cały dzień spędziliśmy w Czechach, kierując się w stronę Gór Stołowych. Urokliwe Teplice i knedliki z mięsem podane z dżemem i bitą śmietaną (brr, jak można?? ), nudne Police nad Metui gdzie przeczekiwaliśmy przy piwku i lodach krążące nad głowami burze i nabijając się z dziwnie jakoś wyglądających Czechów… A potem dalej, wzdłuż pasma najeżonego skałkami do Polski. Szlak w okolicach granicy genialny i dał wytchnienie po przeważających w tym dniu asfaltach. A nocleg w schronisku Pasterka w Pasterce, z widokiem na Szczelinie i w towarzystwie dzieciaków z Oazy czy innego zlotu- schronisko polecam, towarzystwo niestety dość głośne.






DZIEŃ CZWARTY:

Postanowiliśmy tego dnia odpocząć, zostać w schronisku jeszcze jedną noc. Ja jednak nalegałam, żeby zwiedzić słynne Skalne Grzyby skoro już jesteśmy w Stołowych. Miała być krótka relaksująca wycieczka a zrobiła się siedmiogodzinna dość wyczerpująca wyprawa, z monotonnymi szutrami w roli głównej. Były jednak fantastyczne fragmenty; zwłaszcza single wśród skałek- mimo że często trzeba było prowadzić- i jeszcze fajniejsze single płaskimi grzbietami gór, wśród torfowisk i cmentarzyska drzew, zarośniętą ścieżynką. Pięknie i lekko bo bez plecaka, ale z odpoczynku nici bo powrót koło 20. Ogień pod schroniskiem i siedzenie długo w noc.










DZIEŃ PIĄTY:

Kontynuujemy podróż na południowy-wschód. Koło południa docieramy do Dusznik-Zdroju, porządny i pyszny obiad i totalne potem rozleniwienie; nawet znów tuż była decyzja o noclegu w jakimś pensjonacie. W każdym razie postanowiliśmy nie spieszyć się donikąd i przejechaliśmy cały przeogromny park, by w końcu legnąć na trawie w słońcu i przespać trochę. Po południu jednak zapał wrócił i ruszyliśmy odkrywać pasmo, którego żadne z Nas nie miało jeszcze przyjemności odwiedzić- Góry Orlickie. Droga w górę świetnym singlem, a potem po grzbiecie wciąż około 1000m również fajne traski. Ciekawe góry generalnie, szczytem biegnie granica a z Naszej strony kilka sporych i ładnych wyciągów i kolejek linowych.
Schronisko Czeskie do którego zmierzaliśmy i na terenie którego chcieliśmy przespać noc na trawie okazało się niestety niezbyt przyjazne- nie pozwolono Nam nawet rozpalić ogniska mimo że było wyznaczone miejsce i regularnie ktoś z niego korzystał. Wróciliśmy więc obrażeni i rozbiliśmy obóz na stoku pod jednym z wyciągów po polskiej stronie; mini ognisko i nieustanny stres czy zaraz nie wykryje Nas ktoś z dołu lub monitoring i nie przyjdzie przegonić stamtąd. Szybko spać pod niebem; wcześnie wstać.










DZIEŃ SZÓSTY:

Wstali faktycznie skoro świt i nie zdążyli zjeść śniadania nawet dobrze gdy zaczęło padać. Musieliśmy zapomnieć o złości na schronisko i pojechaliśmy tam ogrzać się, przeczekać. A potem dalej pasmem Orlickich niestety głównie asfalt, i tak aż do Kłodzka. Dłużyło się niemiłosiernie. A w Kłodzku odkryłam kolejnego faworyta wśród piw- Piast. Pycha, prawie jak Holba ;)





Więcej Na Picasie


Kategoria Góry, Z naksiem


  • DST 52.00km
  • Teren 48.00km
  • Czas 06:07
  • VAVG 8.50km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Marathon Korbielów

Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 26.08.2012 | Komentarze 0

Maraton w Korbielowie, przedostatni z koniecznych do generalki. Nie ma o czym generalnie za bardzo pisać, bo masakra była. Był to pierwszy maraton, z którego naprawdę miałam wielką ochotę i szczery zamiar wycofac się na trzecim kilometrze... postanowiłam jednak przetrwać jakoś podjazd i zobaczyć co dalej. I dobrze, bo rozkręciłam się nawet, jeśli wynik ponad 6h można nazwać jakimkolwiek rozkręceniem. Szło strasznie słabo, zupełnie nie miałam sił ani-prawdę mówiąc- ochoty jechać. Pomstowałam dwóch bodaj zjazdach na których nie wsiadłam nawet na rower bo telewizory na drodze nie dawały szans moim umiejętnościom. Mimo żenująco długiego czasu jazdy miałam 5 miejsce w kategorii, ale to tylko dlatego że chyba dziewczyny sobie już końcówkę sezonu odpuściły. Na dekorację jednak nie zdążyłąm, byłam jeszcze w trasie w tym czasie. Satysfakcja żadna. Po wyścigu grill u Kamila w jakimś górskim zakątku, to najmilszy aspekt dnia :)




  • DST 18.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 00:52
  • VAVG 20.77km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podjazdy

Piątek, 17 sierpnia 2012 · dodano: 17.08.2012 | Komentarze 0

Halda i trzy razy pod rząd podjazd od Makoszow ktory zamyka moj pulsometr;p wiecej sie nie chciało


Kategoria Sama


  • DST 46.00km
  • Czas 01:51
  • VAVG 24.86km/h
  • Sprzęt Pożyczony XC
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosowo

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 19.08.2012 | Komentarze 0

Pętla z Knurowem. Albo ten rower, albo ja bez pary bo albo strasznie


Kategoria Sama


  • DST 33.00km
  • Teren 26.00km
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złota Kupa

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · dodano: 14.08.2012 | Komentarze 0

Wekend bez maratonu. Rarytasik w kalendarzu takich jak My Wymiataczy i Pogromców Przewyższen należało więc uczcić ten Wyjątkowy Dzień nie inaczej jak, jednak, rowerowo.
Zeby jednak nie było monotonnie tym razem ścigowe preferencje zamieniliśmy na relaksującą wycieczkę w towarzystwie wyśmienitym, acz stroniącym od wysiłku nadmiernego i przepoconych szmatek. Jako że znane Nam i lubiane okolice Wczesnego Jesenika (zwane nie wiedzieć czemu Zlatymi Horami choć są zwyczajnie zielone) oferują mnostwo szlaków o łaskawym nachyleniu i jeszcze łaskawszym podłożu, postanowiliśmy zabrać ekipę właśnie tam, gdyż na Nas tym razem padl obowiązek ustalania trasy.
I byłoby fajnie, gdyby pojazd Nasz nie był w stanie wskazującym pośrednie stadium rozkładu i jego Prowadzący odmówił przekroczenia granicy kraju w obawie przed konfiskatą cudeńka na czterech kółkach...
Cóż więc pozostało. Porzuciliśmy dziada najbliżej hranicy jak sie dalo i dosiedlismy bryk.
Góry kocham bezwarunkowo i w kazdej postaci, ale jest szczyt który mnie złości i ktorego zwyczajnie, małostkowo nie lubię. Nazywamy go Kupą Biskupa; hybryda polskiej i-bardziej słusznej- czeskiej nazwy. To pierwszy poważniejszy szczyt wspomnianego wcześniej pasma i juz sie okazał kupą ze dwa razy stąd ta niechęć. Niemniej trzeba było zacząć właśnie stamtąd...
Wyjeżdżało sie miło do czasu az Nas mapa-kłamczucha nie wyprowadziła w... Hm. Nie w pole, nie w maliny tylko ścieżkę ktora zabiła morale połowie ekipy, a drugiej połowie przykleiła banany do ryjkow;p trochę stromo bowiem było i rowerki powędrowały na plecki. Ale cóż, wyjazd z naksiem rządzi się swoimi prawami i bez takich atrakcji to by się w ogóle nie liczyło ;)
Natomiast potem bylo juz tylko gorzej; zjazdu prawie nie bylo a przynajmniej fajnego, bylo natomiast gubienie szlaku i asfalt. W połowie góry udalo się znaleźć ścieżkę i do Zlatych Hor zjechaliśmy juz terenem, jesli mozna tak nazwać szutrową droge i pastwisko. Za to bylo malowniczo :) tak samo jak w miasteczku, które jest wyjątkowo klimatyczne. Tam lody i dalej błądzić, choć czułam się troche jak tyran ciągnąc część ekipy ktora zdecydowanie wolała wracać. Oszukaliśmy trochę mówiąc że tak trzeba i zabraliśmy Ich na pętle w miejsce,w którym rzeka płynie pod górę i do młynów złota starych. Podobało sie im, zwłaszcza wylegiwanie w słońcu tamże :) ścieżki zresztą też, najfajniejsze z wyjazdu były. Powrót do auta w połowie asfaltem.
Miło, choć nawet sie nie zdążylam spocić. W zasadzie to zrobiliśmy tylko Kupę i brakło czasu i zapału na eksplorację dalszych pagórków, niestety, i dystansik wyszedł marniutki... Tym bardziej więc nie rozumiem czemu dnia następnego taka bylam polamana...


Kategoria Z naksiem, Góry


  • DST 23.00km
  • Czas 00:52
  • VAVG 26.54km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Treningowo

Środa, 8 sierpnia 2012 · dodano: 10.08.2012 | Komentarze 0

Pętla przez pagórek na Pawlowie, potem podjazd śmierci w Rudzie. Powrot Wolności, wykończona mimo małego dystansu.


Kategoria Sama


  • DST 47.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 02:41
  • VAVG 17.52km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Michałowice

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 08.08.2012 | Komentarze 0

Na jeden z najfajniejszych lokalnych maratonów wybraliśmy się w niezawodnym składzie Mariusz, Tomek, Robert, Ja. + Krystian ekstra, na swój pierwszy w życiu start.
Dużo asfaltu, ale terenu tez nie brakło, i to bardzo fajnego. Godzinę przed końcem burza i deszcz, zrobiło się mega ślisko i trzeba było baardzo uważać coby się nie wykopyrtnąć gdzie na trawce. Szło mi dobrze, ale na czterdziestym kilometrze w końcu niestety dałam się wyprzedzić dwóm rywalkom bo podejście w błocie zabrało mi siły. I zabrakło 2 minut do drugiego lub trzeciego miejsca :( Dostało mi się najgorsze czwarte. No ale trudno, i tak zadowolona bo tak wysoko dawno nie byłam, a w open wynik życiowy- 71 miejsce na 168 w mega. Pięknie.
Mariusz podium; drugi, Tomek z Robertem też blisko, a Krystian tez super- 3h jechał, a semislicki w tym błotku na pewno Mu nie pomagały ;)
A na mecie wśród pączków i innych łakoci czekał naksiu i dlatego między innymi to był najlepszy maraton na jakim byłam :)


Kategoria Maraton


  • DST 33.00km
  • Teren 14.00km
  • Czas 01:44
  • VAVG 19.04km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dąbrowa

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 08.08.2012 | Komentarze 0

Do rodzinki.
Przez Pogorię, powrót do Gołonoga i dalej już z Krystianem. Ciepło.


Kategoria Terening