Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi anika z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 4942.00 kilometrów w tym 1447.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.50 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy anika.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Maraton

Dystans całkowity:570.70 km (w terenie 472.00 km; 82.71%)
Czas w ruchu:50:37
Średnia prędkość:11.27 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:13350 m
Maks. tętno maksymalne:189 (95 %)
Maks. tętno średnie:170 (85 %)
Suma kalorii:6250 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:40.76 km i 3h 36m
Więcej statystyk
  • DST 28.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 02:37
  • VAVG 10.70km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Piwniczna- falstart sezonu

Sobota, 13 lipca 2013 · dodano: 14.07.2013 | Komentarze 1

Lało. Było zimno.
Szkoda mi było mimo wszystko nie wystartować, więc wystartowałam. Jechało się całkiem przyzwoicie, aż zaczął się zjazd i okazało się że amor, swoim zwyczajem, dostał wody i jest sztywny jak karbonowy widelec w szosie. No trudno, wiem dobrze jaki to szajs, jadę dalej. Błoto sprawiało że jechało się jak po lodzie i nieprzewidziany był każdy następny metr trasy. To też było do przejścia, ale w połowie zjazdu, spory kawał za rozjazdem mini, stwierdziłam brak klocków z tyłu i blachę na tarczy... Tego już było za wiele, zbyt wczesny etap był by ryzykować przejechanie reszty maratonu na tak tragicznym błocie bez tylnego hampla. Poza tym, w głowie majaczyła mi wizja Tart i Słowacji za tydzień, i stwierdziłam że to jest mój priorytet na ten rok, a nie kolejny maraton po którym nie doprowadzę roweru do używalności...Zjechałam do Rytra gdy zdarzyła się ku temu okazja prowadząc rower w miarę możliwości żeby go już nie dobijać. Do Miasteczka powrót asfaltem pod całkiem solidną górę w miłym towarzystwie kontuzjowanej Koleżanki z K3.
Na miejscu zimno, mokro i to są doznania które zapamiętałam z tego wyjazdu najlepiej :)


Kategoria Maraton


  • DST 10.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 00:48
  • VAVG 12.50km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

XC Mikołów

Niedziela, 23 czerwca 2013 · dodano: 23.06.2013 | Komentarze 0

Krótki, intensywny ścig. Można by myśleć, że po parku to będzie lajtowe i nudne. Jednak trasa bazowała na sporym uskoku terenowym związanym z rzeczką; więc było bardzo zróżnicowanie. Było kilka bardzo stromych podjazdów i zjazdów, dwa razy głęboka rynna, schody i takie tam atrakcje. Nad jedną z nich potknęłam się i spadłam z siodełka; zdążyłam wypiąć się z pedałów ale nie zdążyłam zeskoczyć a grawitacja ciągnęła w dół i pokonałam dość pionowy zjazd w niesamowity sposób- zbiegając nad ramą. Wylądowałam w krzakach, ale o dziwo bez gleby ;) mistrzostwo świata w zjeżdzaniu w stylu rozpaczliwym. Ponoć jest filmik, ale nie wiem czy chcę oglądać :p
Ujechałam się na maksa. Drugie okrążenie ostrożnie bo jakoś znów zeszło powietrze i na każdej krawędzi czułam dobicie do obręczy. Ale to nic nie zmieniło bo nie miałam raczej szans dogonić konkurencji, nikt mi też nie zagrażał. Wynik- 3 na 5. Nieźle, lecz bez szału. Ale podium cieszy :) Na pudle też stanął Robert- także 3, Podobnie jak Julka która walczyła na małych pętelkach. Dla mnie bohaterem dnia jest Mariusz, który miał swój debiut w xc i wystartował z takim ogniem że prowadził stawkę przez pół pierwszego okrążenia, masakra jak zapieprzał... a w dół to po prostu frunął. Wywalczył 4 miejsce w kat i 5 open; świetny wynik mimo że najmniej fortunny dla zawodnika. Andżelka za to pokazała klasę jako fotoreporter, udokumentowała jak Mariusz lata ;p
Impreza godna polecenia.






Kategoria Maraton


  • DST 51.00km
  • Teren 43.00km
  • Czas 05:36
  • VAVG 9.11km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mtb Marathon Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 16.06.2013 | Komentarze 2

Wyjątkowo wyjechaliśmy w piątek, z noclegiem więc miało być spokojnie rano; wyspać się, śniadanko, roozgrzeweczka itp. Obudziłam się przed 6 z gorączką i wiedziałam już że będzie masakra. Późno się udało zebrać; w maratonowym miasteczku 1,5 h przed startem. Okazało się ze mam zaciśnięty hamulec, pewnie jakoś w transporcie, nie pomagały domowe sposoby więc postanowiłam powierzyc swój rower specom ze stanowiska shimano. Jak się już jeden z Panów wziął za mój rower to oddał go po 40 minutach z naprawionym hamulcem, wyregulowaną przerzutką, wymienioną linką i pancerzem, nasmarowanym łańcuchem itp... full service, w życiu mi tak lekko nie zmieniało się biegów :)Jeszcze tylko zmiana opony na pożyczoną od Mariusza Rocket Ron; bo zagapiłam się i zabrałam na maraton łysą Karmę z tyłu... i można było próbować sił na starcie.
Tak więc sprzęt na ziher gorzej ze mną. Cały czas czułam dreszcze i dygot mięśni. Na rozgrzewkę brakło czasu ale i tak by nic nie dała... Po starcie od razu asfaltowy długi podjazd pod Swiątynię Wang; strasznie mi spadało morale bo wszyscy wyprzedzali mnie; demot. Nic nie mogłam zrobić bo od dwóch tygodni miałam kaszel i oskrzela nie wpuszczały do płuc tyle powietrza ile potrzebowałam, cały czas się trochę dusiłam. I cały maraton na podjazdach walczyłam tylko o to, by nie zemdleć, utrzymywałam się na granicy świadomości pchana siłą woli której ogrom mnie naprawdę zaskoczył... Noga za nogą, noga za nogą, taką mantrę cały czas powtarzałam. Zaś na zjazdach walczyłam o to by utrzymać się na rowerze/nogach które gdy kończył się podjazd zaczynały dygotać co nie ułatwiało zadania. I w sumie niewiele z tego maratonu pamiętam przez to wszystko a na pewno niewiele szczegółów. Asfaltowy podjazd pod koniec dal w kość; tam też dogoniłam Michała który jechał ledwo ledwo z uszkodzonym dyskiem i zatrzymywał się co chwilę. Przez chwilę Mu towarzyszyłam w niedoli zatrzymując sie tam gdzie On ale oczywiście pierwszy zjazd i tyle Go widziałam.
Zjazdy były w połowie do zjechania a w połowie musiałam schodzić, ale nie spodziewałam się niczego innego po Karpaczu; musiało być ciężko. Zaskoczyła tylko ilość błota; Kowal obiecywał wodoodporną trasę tymczasem trzy odcinki zjazdów prowadziły w błotnych strumieniach; cóż... Mimo wszystko było łatwiej niż w zeszłym roku.
Pamiętam też doskonale ostatni podjazd, potem kręty singiel pośród drzew i zjazd z agrafkami; prawdziwa przyjemność gdyby nie fakt że już naprawdę ledwo sie utrzymywałam na rowerze. Piękny odcinek.
Cały czas mnie ktoś wyprzedzał; wiedziałam że jestem na końcu widząc ile osób prowadzi rowery nawet na lekko nachylonych szutrach. Okazało się że za mną jechało jeszcze 40 osób więc nie było aż tak źle jak sądziłam. Planowałam wcześniej zmieścić się w 5h i byłoby to spokojnie do zrobienia gdyby się dało utrzymać normalne tempo; natomiast już przed startem zostawiłam ścigowe ambicje i miałam tylko jeden cel: w ogóle dojechać :p
Miejsce 273/314 open, 7 w kategorii. Tatuaż z korby wbitej w łydkę i obrzęk krtani gratis ;p Bez gleb, potłuczeń i siniaków, kapci i defektów. Zacnie.
Za zjazdy należą sie gratulacje Kowalowi, bo były trudne, bardzo trudne ale nie brakło też i takich sprawiających mega frajdę nawet takim słabojeżdżącym jak ja. Za to strasznie zmarnowane podjazdy; żadnego technicznego poza takim na którym i tak tkwiło się w pieszej pielgrzymce i nie dało się jechać; i straszna ilość asfaltów. Porażająca. Ale podobało mi się, i dumna jestem jak nigdy że się nie poddałam :)
Tak więc mój główny wniosek po tym wyścigu brzmi: chcieć to móc, pomimo wszystko!

Za Agrafkami


Kategoria Maraton


  • DST 53.00km
  • Teren 46.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 11.12km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 1800m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB marathon Krynica

Sobota, 25 maja 2013 · dodano: 26.05.2013 | Komentarze 2

Cały wyjazd był jednym wielkim znakiem zapytania: będzie lało czy nie będzie lało? sporo osób wycofalo się dzień przed po obejrzeniu prognoz. Rano jednakże obudziło Nas słońce; i towarzyszyło przez całą drogę. Już miałam pisać szyderczego posta na forum dla tych, co zdecydowali się zostać w domu, niestety tuż przed Krynicą zaczęło mżyć, a po dojechaniu na miejsce regularnie padać. Nawet się z auta nie chciało wysiadać więc za składanie roweru i przebieranie w jesienny ekwipunek zabrałam się poł godziny przed startem i stawiłam się w sektorze w momencie gdy już zamykała się bramka bez żadnej rozgrzewki.
Osób było bardzo mało; więc start i pierwszy etap jazdy po mieście bez przepychanek i na pierwszym podjeździe także. Stawka szybko się rozciągnęła, konkurencji nie widziałam przed sobą żadnej ale jechałam mozolnie na najwyższych obrotach. Podjazd dość krótki, kawałek zjazdu i kolejny podjazd. Widać już się kolejność ustaliła bo po ilości osób pchających rowery pod górę wywnioskowałam że zasilam ostatnie szeregi :p Na tym podjeździe także i mnie dosięgła słabość; brak rozgrzewki zrobił swoje ale najgorszą rzeczą jak mnie spotkała była peleryna; było mi gorąco więc się jej pozbyłam i od razu ruszyło się lepiej.
Piękne te góry :) idealne rowerowo. Całą drogę jechałam obserwując trasę i cisnęło się do głowy: gdyby tylko było sucho! Podłoże bez deszczu byłoby ubite i twarde, bez kamieni w połączeniu z całkowicie podjeżdżalnymi szlakami i zróżnicowanymi zjazdami; od szybkich singli po stromizny z miękką ziemią. Bomba. No ale bohater dnia, deszcz, wszystko zmieniał w lepką maź.
Zaliczyłam także nadprogramowe zwiedzanie okolicy w ramach tradycyjnego pecha startowego; zapuściłam się za jakimś Gigowcem prosto tam gdzie trzeba było skręcić. Sądząc po stanie w jakim była ta droga nie byliśmy pierwszą ekipą której się to zdarzyło ;) po kilku minutach zaniepokoił brak śladów i znaków więc wróciliśmy z wycieczki tracąc jakiś kwadrans. Zaraz za tym spotkałam Edyte która w tym czasie znalazła się przede mna; miała wypadek i bolało Ją kolano. Wezwali już pomoc więc postanowiłam jechać dalej bo stwierdziłam ze na nic się w takim razie nie przydam. Ale dziewczyna jest twarda i po jakimś czasie ruszyła dalej i przyjechała na metę tuż za mną.
Kondycja dobra, jechało się lekko, rozsądnie gospodarowałam zasobami energetycznymi oraz żelikami z kieszonki tak więc do końca zachowałam siły by wjechać prawie każdy podjazd. Od połowy mniej więcej jechałam praktycznie sama, nikogo w zasięgu wzroku- całkiem to fajne :) Niektóre odcinki zjazdu były za strome i zbyt rozjeżdżone by ryzykować więc prowadziłam. Końcówka nużąca. Rower, wiadomo, zaklejony ale działał do końca bez zarzutu poza oczywiście ersiódemką tradycyjnie. Wkurzały etapy asfaltowe ale czasem trzeba.
Okazało się że zajęłam drugie miejsce ale ponieważ zaszczyt ten przypadł mi bardziej z urzędu niż z powodu zasług bo nie było konkurencji to satysfakcji nie przyniosło. Niemniej bonik na 150 zł osłodził nieco złość na sztywny widelec :p
Edyta też na podium, ale prawdziwy wyczyn to puchar Pawła; On konkurencję w przeciwieństwie do Nas miał więc wywalczył go uczciwie.
Gdyby tylko było sucho!



Opis linka

Brakuje tylko języka w ciapki :p


Kategoria Maraton


  • DST 58.00km
  • Teren 39.00km
  • Czas 04:19
  • VAVG 13.44km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mtb Złoty Stok + okoliczności towarzyszące

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 22.05.2013 | Komentarze 4

No i zaczęliśmy sezon prawdziwym wyścigiem.
Czekałam z niecierpliwością bo to jedna z najfajniejszych tras, nie mogłam już się doczekać zwłaszcza Borówkowej bo jakoś tak strasznie pozytywnie ją zapamiętałam.
Dzień zaczął się fantastycznie w timowej (czyt. rewelacyjnej) atmosferze od tradycyjnej kawy i ulubionej kanapki na maku; niektóre rzeczy się zmieniają a inne na szczęście nie :) Na miejscu spokojnie przed czasem, udało się poza kolejką załatwić numery dla wszystkich i jeszcze zespołowo zrobić trening odrobinę terenowy, wśród żartów i docinków. Start przez gapiostwo z ostatniego sektora, ale przynajmniej wszyscy razem bo nikt nie zadbał o lepszy.
Trasa wiadomo, od razu dłuugi podjazd, na szczęście bardzo łagodny i przyjazny dla opon. Wydaje mi się że szło lepiej niż rok temu, jakoś tempo równiejsze i oddech i chyba więcej wyprzedzania. Prawie przez dwa kilometry udało mi się wieźć na kole Piotrka z czego dumna jestem niesamowicie; toż to sprinter znany wszem i wobec :) Za to gdy dogonił mnie Rafał brakło sił by za nim nadążyć. Pod koniec podjazdu mijam Pawła który modli się nad kapciem i coś mówi o braku sensu, ze dalej nie jedzie...A potem wypstrykał wszystkich i przyjechał około setnego miejsca na metę, Cyborg jaki czy co ? ;P
Tak czy inaczej po podjeździe jest zjazd, cudny, szybki i stabilny. No ale niestety pod koniec hamowanie awaryjne bo snejk zeżarł tylne koło. Zanim zmieniłam minęło 10 minut i 50 osób; przez chwilę zrozumiałam o czym mówił do mnie wcześniej Paweł i też rzedła mi mina gdy widziałam jak lecą osoby mijane przed chwilą na podjeździe. No ale udało się sprężyć i ze 20 miejsc odzyskać pod pierwszą górkę. Potem mordercza szutrowa autostrada w dół i pilnowanie by nie wypaść na zakręcie a w końcu nastąpił gwóźdź programu- Borówkowa. Tęskniłam :) Podjazd okraszony miejscami które wymusiły zejście ale jedno na pewno się zmieniło- nie schodziłam tym razem ze zmęczenia a jedynie tam gdzie było za stromo. Progress wyraźny. Na szczycie stadko kibiców i wszechogarniająca, nie do powstrzymania ochota na łyk zimnego piwa;p Mało brakło a podeszła bym do kogoś wysępić; tak jakoś miałam.
Zjazd z Borówkowej pokonany, frajda niesamowita zwłaszcza gdy na etapie korzennym zjechałam parę metrów w bok i pokonałam całość gładką ścieżynką leśną, bez ryzykowania połamania. I nawet łapy od hamulców nie bolały tym razem :)
Łączki w tym roku nie było, a ostatni podjazd niestety chyba z powodu zbyt małej ilości pochłoniętego żelu dość słaby; już czułam brak energii. Zagadką dla mnie pozostaje kiedy znalazłam się przed Edytą która minęła mnie podczas łatania; nie wiem jak znalazłam się na mecie przed Nią.
Ostatni zjeździo rewelka acz w jednym punkcie pion; potem jednak już do mety szutrówka i tempo. Czas wyścigu- 3,25, miejsce chyba 322 i 13 w kategorii. Na podium i ponad sporo nowych nazwisk; konkurencja znacznie wzrosła i mimo lepszej formy nic się w klasyfikacji w stosunku do poprzedniego roku nie zmieniło.
Po wyścigu jak zwykle towarzysko i sympatycznie, piweczko, foteczki i kręcenie się po miasteczku i okolicy.
Do pechowców dołączył jak się potem okazało Bartek, który startował jako jedyny odważny na giga- niestety potargał oponę i zjechał asfaltem; a szkoda bo mógł liczyć na dobry wynik- pierwszy międzyczas wskazuje na pozycję 60 na 150. Za to dla Tomka to był świetny start; rządził- niedaleko za Alkiem wpadł na metę:)
Fajna ekipa, fajny wyścig, i nawet nie zmęczyłam się tak jak czasem bywało- takich wyścigów życzę sobie zawsze :)

Jak widać; ochota na piwo nie opuściła :p

Eqipa w prawie pełnej okazałości


Rowerowisko :)


Kategoria Maraton


  • DST 22.00km
  • Teren 19.00km
  • Czas 01:19
  • VAVG 16.71km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

XC Orzesze

Niedziela, 24 marca 2013 · dodano: 16.04.2013 | Komentarze 0

Błotko, mróz, słońce i podium.


Kategoria Maraton


  • DST 12.50km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 16.67km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Maraton" w Gliwicach

Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 0

Tomasz proponował XC w Zabrzu, ale stwierdziłam że lepszy poziom będzie w Gliwicach. Tymczasem On wrócił zadowolony, a ja rozczarowana.
Masakra. Organizacyjna porażka i kupa. My, Kobiety, miałyśmy zrobić 5 pętli. Nie liczyłam mówiąc szczerze bo o czymś innym się na zawodach myśli zwłaszcza gdy na plecach siedzi konkurentka z kategorii... ale byłam przekonana że zrobiłam te 5, zatrzymałam się i konkurentka także, po czym poszłam zapytać o wynik a osoby które liczyły Nam ponoć czas (ręcznie) kazały jechać jeszcze jedno... ta ostatnia pętla była na maksa bo w międzyczasie jeszcze jedna dziewczyna pojechała nie tracąc czasu więc ścigałam ją przez 2/3 okrążenia. Jestem przekonana że szóstego okrążenia ;p. Udało się ale wypluta byłam. I zła. Niby podium, ale nie cieszy w ogóle. Łatki i lampka za 2 zł też ;P
Dwie rzeczy były fajne w tych zawodach: trasa i piwko z naksiem na trawce po zawodach, w słoneczku :)


Kategoria Maraton


  • DST 47.00km
  • Teren 42.00km
  • Czas 04:59
  • VAVG 9.43km/h
  • Podjazdy 1700m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Marathon Zawoja- to była jazda!

Sobota, 1 września 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

CZułam się wyjątkowo słabo przygotowana, po słabej kondycji w Sudetach nie spodziewałam się wiele i bez entuzjazmu podeszłam do startu. Do tego stopnia, że gdy na godzinę przed rozpoczęciem wyścigu zaczęło padać, postanowiłam odpuścić sobie i nie jechać. Towarzystwo było, bo naksiu i Edyta i tak mieli czekać więc chętnie przyjęłam taką opcję. Patrząc jednak potem na zawodników szlifujących formę przed startem, na całe to maratonowe zamieszanie zmieniłam zdanie i w kwadrans zebrałam się by w ostatniej niemal chwili stanąć w sektorze. Padało cały czas, było mokro i buro. Zarzuciłam pelerynę i powiedziałam sobie: trudno, jedziemy.
I w zasadzie ani przez chwilę decyzji nie żałowałam, bo mimo wszystko lubię takie warunki gdy mnie już przestanie ruszać że mam mokrą dupę i inne części. Na pierwszym zjeździe Bozia zesłał mi fantastyczne okulary; ponieważ moje były za ciemne i parowały jechałam bez a tu pyk- na trasie zwykłe co prawda z decathlonu ale rewelacyjne jak na te warunki szkiełka leżały. Oj, przydały się do końca :) Wszędzie było dużo błota i to dawało mi widoczną przewagę nad zawodnikami z "mojej półki". Fajnie było zostawiać Ich za sobą. Poza tym naczytałam się po drodze jakiejś kolarskiej biblii i utkwiło mi w pamięci kilka zdań, zwłaszcza jedno: wyluzuj... może to się wydać dziwne, ale kilka stron wprowadzenia do książki o tym jak jeździć na rowerze w górach spowodowało że pękło natychmiast kilka moich barier. Zamiast stresować się uślizgami w błocie- bawiłam sie pozorną utratą kontroli; i przestałam traktować rower jak narzędzie z którym muszę toczyć walkę by się utrzymać w siodełku a zaczęłam myśleć o nim jak o części siebie, przedłużeniu moich kończyn- sama nie mogę uwierzyć, jak wielką różnicę w jeździe zrobiło tylko i wyłącznie nastawienie psychiczne. Jechało się pięknie,a satysfakcja z każdego kilometra napędzała mnie by jechać jeszcze lepiej i odważniej.
Trasa przez błoto stała się trudna i podjazdy zamieniły się w podejścia, szczytowe płaskie partie to już w ogóle bajoro. Za to zjazdy tym razem mnie nie pokonaly i nawet trasa puszczona bez szlaku, przez las okazała się do przejechania choć stromo było tam bardzo i nigdy przedtem nie zjechałam po czymś takim. A na koniec ostro wzięłam się za wyprzedzanie i udało mi się minąć bez problemu dziewczynę z mojej kategorii, która straciła się zaraz po starcie. Gdyby nie błąd zawodnika przede mną który prawie przeoczył skręt do mety a ja wraz z nim, byłabym o oczko wyżej, a tak to zostałam wyprzedzona o dwie sekundy i stanęłam na 6 miejscu. Trudno, i tak dumna strasznie i zadowolona przede wszystkim z własnego postępu i kondycji. Jeździ mi się dobrze gdy jest chłodno, no i efekt tego było widać. Zmieściłam się w niecałych 5h co po Korbielowie jest prawie świetnym wynikiem... Szkoda ze to ostatni start w tym roku; kapitału już nie ma na kolejne niestety i trzeba odpuścić. Generalka zrobiona choć szału nie ma bo 8 lub 9 będzie to i tak nie zamierzam narzekać bo dokonałam tego i twierdzę, że było warto :)

Przed startem

... i po

Moje urocze stopiszcze

i moje pierwsze, nazwijmy to, jednak, podium :)


Kategoria Maraton


  • DST 47.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 02:41
  • VAVG 17.52km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Michałowice

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · dodano: 08.08.2012 | Komentarze 0

Na jeden z najfajniejszych lokalnych maratonów wybraliśmy się w niezawodnym składzie Mariusz, Tomek, Robert, Ja. + Krystian ekstra, na swój pierwszy w życiu start.
Dużo asfaltu, ale terenu tez nie brakło, i to bardzo fajnego. Godzinę przed końcem burza i deszcz, zrobiło się mega ślisko i trzeba było baardzo uważać coby się nie wykopyrtnąć gdzie na trawce. Szło mi dobrze, ale na czterdziestym kilometrze w końcu niestety dałam się wyprzedzić dwóm rywalkom bo podejście w błocie zabrało mi siły. I zabrakło 2 minut do drugiego lub trzeciego miejsca :( Dostało mi się najgorsze czwarte. No ale trudno, i tak zadowolona bo tak wysoko dawno nie byłam, a w open wynik życiowy- 71 miejsce na 168 w mega. Pięknie.
Mariusz podium; drugi, Tomek z Robertem też blisko, a Krystian tez super- 3h jechał, a semislicki w tym błotku na pewno Mu nie pomagały ;)
A na mecie wśród pączków i innych łakoci czekał naksiu i dlatego między innymi to był najlepszy maraton na jakim byłam :)


Kategoria Maraton


  • DST 47.00km
  • Teren 43.00km
  • Czas 04:31
  • VAVG 10.41km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 1500m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Maraton Stronie Śląskie

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 09.07.2012 | Komentarze 1

O tym maratonie nie ma się co za bardzo rozpisywać, bo zdecydowanie jak dotąd był najmniej ciekawym, wręcz nudnym wydarzeniem. Frekwencja bardzo niska, trasa zupełnie niewymagająca, wynik do dupy… Trochę niefajnie, bo czułam się dobrze przygotowana i w dobrej dyspozycji; tymczasem zaczęło mnie odcinać w połowie drugiego podjazdu, a trzeci to już cały z przerwami, końcówka z buta. Mimo że było łagodnie, po prostu nie było siły jechać.
W przeciwieństwie do Karpacza tu nie trzeba było prowadzić roweru nigdzie, jeśli tylko się miało siłę ;) I zjazdy miałam z rodzaju swoich ulubionych, z rzadka tylko dawałam komuś szansę wyprzedzenia.
Ponarzekać na pecha oczywiście tradycyjnie muszę, Zajechaliśmy na ostatnią chwilę bo podróż skomplikowały Nam dwa wypadki i zablokowane w związku z tym drogi i gdy już gotowa do startu w pośpiechu wsiadłam na rower okazało się że prawie nie ma powietrza w tylnym kole… Nie było już czasu na zmianę, dopompowałam tylko i pojechałam. Po paru kilometrach trzeba było znów pompować; rozważałam co będzie bardziej opłacalne: zatrzymywać się co pół godziny czy stracić 10 min na zmianę dętki od razu? Wybrałam opcję pierwszą i dobrze, bo dętka przydała się na drugim zjeździe gdy kapeć stał się moim udziałem jak i wielu, wielu innych… ;P Zjazdy bowiem były szybkie, acz zdarzały się kamienie więc co chwilę ktoś łatał.
Zapuściłam się też przez nieuwagę w piękny, wysypany białym jak śnieg żwirkiem zjazd, taki malowniczy, gładki, szybki… Po jakichś 2 kilometrach zaniepokoił mnie brak znaków i towarzystwa, jak sie okazało słusznie. Tyleż samo trzeba było wracać, pięknym białym jak śnieg szlakiem pod górkę. Eh, kwadrans pa pa ;)
Tak więc można szukać usprawiedliwienia i zwalać winę za kiepski wynik na różne okoliczności towarzyszące, ale to przede wszystkim brak prądu na podjazdach spowodował że wyszło jak wyszło. W sumie to się cieszę że teraz będzie miesiąc, albo kto wie czy i nie dwa odpoczynku od startów, bo brak lepszych efektów chyba zaczyna mnie wypalać.
Chłopakom poszło świetnie, jak jeden mąż zadowoleni, wynik teamowy chyba rekordowo dobry… I to niech będzie najważniejsze :)


Kategoria Maraton