Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi anika z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 4942.00 kilometrów w tym 1447.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.50 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy anika.bikestats.pl
  • DST 47.00km
  • Teren 44.00km
  • Czas 05:50
  • VAVG 8.06km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1880m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Maraton Karpacz, czyli lekcja DH dla amatorów MTB ;)

Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 3

Forum MTB Maratonu na temat startu w Karpaczu huczało już od dawna i wszyscy wiedzieliśmy, że łąka z kwiatkami to nie będzie ;) . Trasa już zawczasu obrosła w legendę najtrudniejszej w historii maratonów mtb, przemyślanej i zaplanowanej w najdrobniejszym szczególe tak, byśmy zdrowo dostali w kość. Nie mogło Nas tam zabraknąć, więc wyruszyliśmy w składzie czteroosobowym niezbędnym do generalki dla teamu: Robert, Tomek, Mariusz i Ja. Miał dla Nas też jechać Michał na fullu, ale nie było miejsca dla roweru… A szkoda, jak się później okazało, miałby mega frajdę i szansę na dobry wynik.
Nastawieni wszyscy byliśmy bardzo entuzjastycznie, wygłodzeni porządnych startów i jednakowo nie mogliśmy się doczekać by na własnej skórze doświadczyć rzezi niewiniątek którą pieczołowicie Nam przygotowano. Pogoda zapowiadała się idealna, około 20 stopni i słońce; to dodatkowo podbudowywało morale i sprawiało że droga dłużyła się niemiłosiernie. W końcu po prawie 5h dojechaliśmy; tym razem obeszło się bez technicznych problemów przed startem, słońce grzało, atmosfera w Miasteczku była genialna, a widoki… hmm, kto był w Karpaczu temu nie trzeba opowiadać :) Zaskoczona byłam że przypadł mi w udziale 4, a nie ostatni sektor; zwłaszcza po Wałbrzychu który był porażką.
Profil trasy wyglądał trochę jak trójkąty dachu starej fabryki; łagodnie w górę i pionowo w dół. Cztery razy ;) Na początek cztery kilometry podjazdu- lekki i bardzo przyjemny; jak zresztą wszystkie pozostałe- prawie całość z koła... To był bardzo fajny element tego wyścigu; właśnie podjazdy wykonalne w całości jeśli tylko starczyło pary. Tuż za szczytem okazało się, że legenda ma swoje podstawy… I w dół trzeba było zejść w karnym szeregu po metrowych kamiennych blokach, korzeniach i temu podobnych atrakcjach :) Drugą połowę dało się już jechać.
Następny podjazd kojarzę tylko z jednym: brakiem wody. Przed startem wypiłam dużo izo, batony, banany… w bidonie też tylko słodkie, a tymczasem organizm zapragnął wody, wody, WODY! Rozglądałam się gorączkowo na boki by znaleźć nadającą się do picia strugę, a tu jak na złość nic nie wzbudzało zaufania. Dopiero przed samym szczytem trafiłam na kaskadę krystalicznie czystej wody, i piłam jak Smok Wawelski aż się skończyło miejsce w brzuchu ;p
Kolejny zjazd, Przełęcz Okraj, i ta sama historia; tym razem z wodą w tle- szlak w strumieniu, stromy, luźne kamienie, i raczej pielgrzymka w dół niż jazda. I interwencja GOPR-u, już na szczęście zakończona sukcesem- zawodnik i rower trochę uszkodzony ale na forum czytałam że i tak strasznie zadowolony.
Podjazd trzeci, przyjemny. Niestety nie obeszło się bez awarii… W pewnym momencie zrobiło mi się ostre koło i już byłam pewna że po jeździe, nie dało się jechać bo gdy przestawałam pedałować kaseta się obracała nadal i robił się młyn. Byłam przekonana że już po bębenku…. Na szczęście pierwszy poproszony o rzucenie męskim okiem na problem zawodnik zatrzymał się bo, jak stwierdził i tak jedziemy po czapkę gruszek więc co mu tam… i pomógł. Powód banalny- plastikowa osłona za kasetą, która już dawno miała wylecieć, blokowała. Można było kontynuować, Koledze musiałam obiecać piwo na mecie, bo jakoś nie chciał przystać na pałerejda w ramach wdzięczności, ciekawe ;). Ale i tak się nie zgłosił więc wypiłam sama;)
Droga w dół super, miękko i duże kamienie do omijania; dało się na kole więc korzystałam  Gdzieś w tym czasie pomału nawiązała się grupka z którą mijaliśmy się w kółko, i w sumie sporo było komentarzy, pogaduch, uprzejmości itp. Tak zostało już do końca. Ja mijałam na podjazdach, na zjazdach Oni mijali mnie ;) To mi jeszcze bardziej uświadamia co jest moją najsłabszą stroną…
Przedostatni zjazd był zarazem pierwszym; tym razem bez pielgrzymki…Fajne było to, że jechałam odcinki, które wcześniej prowadziłam, choć była możliwość jazdy. Postęp w ciągu paru godzin ;)
Końcówka wyścigu pomimo braku sił bardzo ciekawa i pozytywnie odebrana; trochę płasko fajnym singlem, potem ciekawy zjazd; agrafki według obietnic- karkołomne, podobnie jak łąka z uskokiem na końcu… I asfalt do mety.
A tu rozczarowanie; ponieważ przez całą trasę sugerowałam się czasem jazdy z licznika i byłam przekonana że jest dobrze; niecałe 5h na Karpacz…? Tymczasem okazało się że jechałam aż 5,50, uuuu… Liczyłam na lepszy czas, zabolało. Fakt, ze się nie forsowałam, bo nie chciałam osłabnąć przed końcem, no ale...
Robert rewelacyjnie, ma powody do zadowolenia bo pęknął setkę ;) Ale nic dziwnego, opowiadał potem że jechał wszędzie poza pierwszym zjazdem gdzie był korek. Aż ciężko w to uwierzyć, naprawdę szacun… Tomek jakieś 50 miejsc dalej, zadowolony również. Mariusz trochę kręcił nosem, bo nie udało Mu się zrealizować planu wskoczenia do drugiej setki… Ale także Jemu trasa się podobała i zadowolony. A ja to już w ogóle, 50 miejsc od końca… Cieszę się, że po swojemu sprostałam wyzwaniu, ale naprawdę, trzeba zacząć więcej jeździć przed wrześniową kumulacją startową :P
Po drodze słyszałam dużo niefajnych komentarzy na temat trasy, bo zjazdy były naprawdę mega konkretne; bez fulla nie podchodź :P I zdecydowanie takiej ilości gleb jak tam to ja w swoim dotychczasowym życiu nie widziałam ;p Ale przecież wiadomo było czego się spodziewać i mnie osobiście trasa się bardzo podobała mimo że mnie wielokrotnie pokonała i mimo tego żenującego wyniku… Osobiście Organizatorom i Kowalom trasy gratuluję, bo doświadczenie było ciekawe ale niekoniecznie proszę o więcej :P Poziom Złotego Stoku wystarczy jeśli chodzi o zjazdy , chciałoby się jednak trochę na maratonie mieć trochę frajdy z jazdy w dół i możliwość podgonienia czasowo :P
Mamy więc za sobą nieco downhillowe doznania i razem z resztą zawodników tworzyliśmy historię… Bo mam wrażenie że ten Karpacz może się stać jakimś punktem odniesienia; wyznacznikiem standardów w kolarstwie górskim i będzie się do tego wracać tak jak się mówi o błotnym Krakowie i kilku innych pamiętnych wydarzeniach. Było fajnie, żałujcie, Nieobecni ;)
Nasze "dramatyczne" zmagania ;p Robert, zazdroszczę tej foty... ;) No ale ja takich mieć nie mogę, ponieważ na tym wyścigu z glebą się nie miałam przyjemności zapoznać…






Kategoria Maraton



Komentarze
anika
| 14:18 piątek, 29 czerwca 2012 | linkuj Hłe hłe ;D na to liczę, bo ostatnio serio piłam sama... To nie uchodzi ;p
tichor
| 12:17 piątek, 29 czerwca 2012 | linkuj Nic sie nie martw. W Ustroniu sie przypomne i obiecane piwo wypiemy :)
Pozdrawiam tymczasem
MAMBA
| 19:34 poniedziałek, 25 czerwca 2012 | linkuj Gratuluje odwagi i ukończenia :)
Ja zakładałam 4 godziny, też wyszło inaczej :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!