Info
Ten blog rowerowy prowadzi anika z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 4942.00 kilometrów w tym 1447.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.50 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 19600 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Sierpień2 - 0
- 2013, Lipiec9 - 5
- 2013, Czerwiec12 - 6
- 2013, Maj11 - 9
- 2013, Kwiecień11 - 2
- 2013, Marzec3 - 0
- 2013, Luty1 - 3
- 2013, Styczeń1 - 0
- 2012, Listopad1 - 1
- 2012, Październik1 - 0
- 2012, Wrzesień5 - 0
- 2012, Sierpień12 - 3
- 2012, Lipiec12 - 1
- 2012, Czerwiec16 - 22
- 2012, Maj16 - 7
- 2012, Kwiecień17 - 8
- 2012, Marzec9 - 4
- DST 48.00km
- Teren 30.00km
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Rychlebskie Ścieżki
Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 18.07.2012 | Komentarze 0
Rowerowa ekipa z Dąbrowy z Mariuszem na czele organizowała wypad do Czech, na rozsławione szeroko Rychlebskie Ścieżki. Oczywiście nie mogło mnie zabraknąć w moich ulubionych górach, poza tym miałam ochotę na rekreacyjny, spokojny wyjazd w trybie zwiedzani a nie wyścigu.
Zajechaliśmy wyjątkowo szybko mimo dość późnej godziny wyjazdu. To zresztą blisko dość jest, wbrew pozorom.
Na granicy podczas rutynowej kontroli okazało się , że Edyta nie wzięła dowodu, i pan Policjant wystawił Jej „pokutę” na kwotę równą 35 zł, bo „to je przestepstwoo” ;) Śmiechu było kupę, dobrze że sankcje tak symboliczne…
Liczyłam na zakupy po drodze, okazało się że się nie zatrzymaliśmy nigdzie, a koron nie miał nikt. W rezultacie musiałam wysępić wodę, a potem także i jedzenie, bo miałam tylko parę bananów i batonów. Na szczęście Michał i Grześ mieli wszystkiego pod dostatkiem i podzielili się bo krucho by było ;)
Wyruszaliśmy z miejscowości Cerna Voda, początkowo asfalty kręte pośród malowniczych domków i pól, potem szutrowe podjazdy; wszystko bardzo łagodne i widokowe. Tempo wybitnie spacerowe, aż zbyt wolne do jazdy. Po paru kilometrach ścieżka zaczęła się zwężać, pojawiły się drewniane kładki nad bystrymi potokami i skupiskami głazów, przejazdy przez strumienie. Charakterystyczne dla Rychlebskich Ścieżek jest podłoże wysypane białym żwirkiem i kręta, wymagająca ciągłego skupienia i kluczenia wśród drzew i kamieni wąska droga. Trasa marzeń, i to na każdym poziomie zaawansowania- pod warunkiem że nie szuka się wyjątkowo mocnych, zjazdowych wrażeń i naddźwiękowych prędkości. Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni, i Mateusz, który startuje w DH, i Dziewczyny, dla których rower to forma rekreacji i mimo że często prowadziły. Miejscami trasa wiodła pośród wielkich głazów, miejscami przez ciemny świerkowy las- generalnie cały czas bardzo pięknie; ale najlepsze było to że bez przerwy trzeba było pracować i obmyślać technikę pokonania kolejnych metrów.
Podjazd minął szybko i bezboleśnie, niespodziewanie okazało się ze w sumie dalej będzie już płasko bądź zjazdowo. I to tez fenomen; zjazdy zazwyczaj trwają kilka razy krócej niż podjazdy, a tu inaczej. Trasa poprowadzona tak, by zjazdy trwały i trwały, kosztem niewielkiego nachylenia niestety ale atrakcji, a miejscami i prędkości i tak nie brakowało. Można było jechać spokojnie, a można było dokręcać i wtedy manewrowanie pomiędzy przeszkodami w które ściezka obfitowała powodowało dreszcz emocji i dawało kupę frajdy i poczucie własnej megazajebistości ;)
Inżynierowie i budowniczy trasy zasługują na dowody najwyższego uznania, bo każdy metr został przemyślany i zaplanowany, wyprofilowany i zabezpieczony. Wbudowane kamienie, kładki, rynny, bandy, agrafki pod odpowiednim kątem… To zaczyna być standardem u Naszych południowych Sąsiadów; a u Nas nadal pozostaje nieosiągalnym, odległym marzeniem. Jedynie może kilka tras DH doczekało się zaplanowania z równą starannością, ale żeby kilkadziesiąt kilometrów ścieżek w górach… eh.
Było kilka gleb, było bardzo wesoło i towarzysko, mamy kupę fotek i sporo filmów- trochę z Go Pro a trochę od Grzesia, obficie okraszonych Jego komentarzami ;)
Po zjechaniu z pętli do punktu wyjścia pojechaliśmy na drugą stronę na kolejną trasę. Ta była już o wiele łagodniejsza, podjazd symboliczny i większość raczej na równym poziomie z małymi góreczkami w międzyczasie. Duża część trasy nad pięknym, piaszczystym potokiem; większość ciągle w budowie co wnioskowaliśmy po zostawionych tu i ówdzie kupach żwiru. Pewien etap z niewiadomych przyczyn został zamknięty i musieliśmy pojechać objazdem. A na nim dwie rzeki do pokonania w bród ;) i znów kupę śmiechu, mokre buty, utopione telefony… Zabawa jak się patrzy ;) Na tym też odcinku tradycyjnie już chyba mój rower doznał awarii. Od paru kilometrów działał mi tylko połowa biegów z tyłu, ale uznałam że to notoryczny brak regulacji jest przyczyną. Problem chyba był inny, bo w pewnej chwili straciłam napęd, i okazało się że wózek przerzutki się rozpadł, straciło się jedno z kółeczek i przerzutka nadawała się tylko do wykręcenia i wyrzucenia. Mateusz zrobił singla na średnich przełożeniach i jakoś się doturlałam do końca.
Trasa skończyła się w innej miejscowości; i gdybym tylko wzięła odpowiednią mapę ( a nie Beskid Morawski ) przeskoczylibyśmy pewnie przez góry bo to bardzo blisko było, ale że nie wiedzieliśmy gdzie jechać spytaliśmy Lokalnych którzy pokierowali Nas asfaltem totalnie naokoło. Chyba ze trzy razy znaki wskazywały 4 km do Cernej Vody; a w sumie wyszło 15. Ciekawe mają poczucie odległości ;)
Jakieś 5 km do końca, czyli po ostatnim znaku 4 km ;P dopadła Nas ulewa. Strasznie mi się źle jechało bo przełożenie wybitnie mało szosowe i kręciłam młynek a tempo żółwie. Gdyby nie to to zdążyłabym pewnie do auta przed deszczem…
Ale i tak nieistotne, poczekaliśmy chwilę na resztę pod dachem a potem przebrać i w drogę, która tym razem dłużyła się niemiłosiernie, tym bardziej że dotarły do mnie złe wieści, nie do końca wiedziałam jak złe… I które przekreślały tak bardzo wyczekiwany wyjazd w Sudety... :(
Film z trasy dodam jak już poskładam.
Trochę fot u Mariusza