Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi anika z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 4942.00 kilometrów w tym 1447.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.50 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy anika.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Z naksiem

Dystans całkowity:1069.30 km (w terenie 290.00 km; 27.12%)
Czas w ruchu:82:13
Średnia prędkość:12.02 km/h
Maksymalna prędkość:47.00 km/h
Suma podjazdów:3125 m
Maks. tętno maksymalne:190 (95 %)
Maks. tętno średnie:156 (78 %)
Liczba aktywności:37
Średnio na aktywność:29.70 km i 2h 25m
Więcej statystyk
  • DST 46.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 14.92km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czechowice

Niedziela, 4 listopada 2012 · dodano: 08.11.2012 | Komentarze 1

Dałam się namówić, bo już nie dało się wytrzymać bez roweru, a była i pogoda, i towarzystwo... Za jeziorkami i potem przez hałdę; miało być w kierunku Tarnogórskiej tymczasem nieświadomie zatoczyliśmy piękną pętlę i wylądowaliśmy w punkcie wyjścia. Odpoczynek zrobił swoje; ostatnie kilometry z prędkością maksymalną 18km/h i więcej nie dało się wycisnąć.


Kategoria Terening, Z naksiem


  • DST 33.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 16.23km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Masa Gliwice

Poniedziałek, 1 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 0

Masa a potem ogień na stadionie. Jak zawsze fajnie :)
Niestety to koniec roweru na ten rok. Od lipca trzyma się mnie przeklęta usterka ścięgien w łokciu a rower nie pomaga za bardzo w wyleczeniu tego:/ siedzę więc i szlag mnie trafia bo nie mogę robić nic licząc na to że jak nie będę przeciążać ręki szybciej się wyleczę. Na razie jednak nic z tego nie wychodzi i popadam w coraz głębszą frustrację, marząc o powrocie do normalności.


Kategoria Z naksiem


  • DST 28.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:55
  • VAVG 14.61km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

XC Ruda Śląska

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 0

Zawodów w Rudzie nie planowałam bo miałam robić w tym czasie coś innego. Gdy się jednak okazało że nie robię, postanowiłam jechać... niestety, moja kategoria startowała o 10.15, a ja o tym zorientowałam się o 10.00 będąc jeszcze w domu. Więc przepadło, ale wiedziałam że reprezentować Nas będą Tomasz z Robertem więc postanowiliśmy pokibicować i pokorzystać ze słoneczka. Atmosfera była rewelacyjna, sporo dobrych zawodników i zaskakująco trudna, jak na Nasze okolice, trasa. przejechaliśmy raz pętlę i dała solidnie w kość. Potem siedzieliśmy z Chłopakami i czekaliśmy na Ich kolejkę, potem na wyniki, dekoracje itp... Podium osiągnął tylko Patryk. Miło, szkoda że nie udało się wystartować bo podium by było.


Kategoria Z naksiem


  • DST 47.00km
  • Czas 01:47
  • VAVG 26.36km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Toriusz ponownie

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

tym razem w towarzystwie naksia na "szosie". No i od razu poziom treningu skoczył, taki dość intensywny. Cel- małe piwko w Dębieńsku, u kuzyna jakiegoś. Powrót w towarzystwie tegoż kuzyna, jeszcze bardziej wyścigowo... fajny tripek :)


Kategoria Szosa, Z naksiem


  • DST 276.00km
  • Teren 120.00km
  • Czas 21:00
  • VAVG 13.14km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety 2012

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 2

Czekałam cały rok na urlop i wyprawę przed siebie; życie pełną piersią i wolność jaką daje jazda bez konkretnego celu i w pogardzie dla czasu. Warto było czekać. Zła passa która uniemożliwiała skutecznie wszystkie poprzednie wyjazdy tym razem odpuściła i zagrało Nam idealnie wszystko :)
DZIEŃ PIERWSZY:
Pociąg wczesnym rankiem do Jeleniej Góry. I przez góry do Karpacza.
Już na pierwszych kilometrach okazało się że wyjazd bezpośrednio po maratonie; jeszcze tak cieżkim i w słabej kondycji, to nienajlepszy pomysł. Tego dnia byłam tak słaba jak jeszcze nigdy. Zabijała mnie każda górka; najmniejsza nawet. Nigdy bardziej nie pragnęłam zatrzymać się i zostać gdziekolwiek, byle już nie musieć dalej jechać, a raczej iść- bo prowadziłam w większości gdyż mięśnie odmawiały na rowerze kompletnie współpracy. Mimo koszmarnej niemocy dobrze ten dzień wspominam, pogoda był piękna, widok na ścianę Karkonoszy- zapierający dech w piersi… Zielono, w dole jakieś jeziorka, po drodze ruiny, źródełko, rewelacyjne szlaki…
Dojechaliśmy do Karpacza. Brak sił, zapału i złość na wszystko sprawiły, ze pokusa szukania noclegu gdzieś w mieście była strasznie silna… Na szczęście dałam się namówić Michałowi by chociaż spróbować pojechać dalej, w stronę Śnieżki, w zasadzie już na teren Parku Narodowego. Spróbowałam, i nawet dałam radę wjechać parę kilometrów po kamieniach, w asyście zdumionych spojrzeń turystów schodzących na noc z gór. Dumna jestem z tego wyczynu bardzo, biorąc pod uwagę swój stan tego dnia. Wieczór pod gwiazdami jakich dawno nie widziałam i widok na Śnieżkę wynagrodził mi trudy z nawiązką. Obok szumiał strumyk, a oprócz Nas nie było w górach nikogo. Dla takich właśnie chwil warto żyć, ot co :)









DZIEŃ DRUGI:

Wstaliśmy wcześnie, świtem, żeby w ciągu dnia mieć możliwość zrobienia dłuższej przerwy. Zjazd rewelacyjnym szlakiem, nie tyle do jazdy co z klimatem i dzikością natury w końskiej dawce. Progi przeciwdeszczowe co parę metrów skutecznie odbierały ochotę do wsiadania na siodełko by z moment z niego schodzić ;)
Mapa podpowiadała, że w okolicy przełęczy Okraj górę przecina ponad stuletni tunel kolejowy, bliźniaczy z tym którym Pan Golonko puścił Nas na maratonie w Wałbrzychu. Ponieważ tamten wywarł na mnie wówczas ogromne wrażenie, bardzo chciałam zajrzeć i do tego. Nie okazało się to proste; mapa niedokładna i poszukiwania wlotu zajęły Nam prawie godzinę… Prowadzeni wskazówkami pomocnych robotników jakiegoś zakładu w okolicy ( na teren którego wdarliśmy się mimo zakazu) odważyliśmy się ruszyć prawie całkiem zarośniętym torem i po kilometrowym przedzieraniu poczuliśmy zimny powiew w kolejowym wąwozie, znak że cel blisko… Dreszczyk emocji niesamowity; o tunelu wiedzieliśmy że ma ponad kilometr długości i że od dawna niemal nikt z niego nie korzysta.
Tunel miał tą samą, jajowatą konstrukcję a od tego w Wałbrzychu różniła ilość torów( tu jeden) i fakt, że nadal były w nim kompletne szyny. Na metalowych podkładach; Niemcy to Niemcy ;p
Chłod w tunelu był boski, ciemność totalna a emocje olbrzymie… Zwłaszcza gdy w połowie usłyszeliśmy głośny szum wody , która przerwała ściany z kamienia i znikała z hukiem gdzieś w dole. Tunel nie był tak opuszczony jednak, jak Nam to sugerowano. Niedługo przed Nami wszedł do niego pies, mały kundel który widać wynalazł sobie skrót do wsi. I o dziwo w połowie spotkaliśmy idące w przeciwnym kierunku dwie osoby. Po wyjeździe upał znów o sobie przypomniał…
Zjeżdżaliśmy do jeziora które odnaleźliśmy na mapie. Pomysł był genialny, bo było strasznie ciepło, a w jeziorze woda czysta i chłodna. Mycie, pranie, obiadek, drzemki, polegiwano… raj na ziemi, dokładnie to, czego oczekiwaliśmy po takim wyjeździe- zmęczenie i odpoczynek; czerpanie przyjemności gdy to możliwe.
Zaczęliśmy też serię odwiedzin w klimatycznych miasteczkach i wioskach w tamtych stronach. Zwłaszcza Chełmsko Śląskie z osiedlem drewnianym tkaczy i ryneczkiem ze skwerkiem. Ogólnie w całej okolicy uderzają ślady dawnej świetności i przepychu; nie ma jednak aż tak wiele ruin jakie spotykaliśmy jadąc dalej na wschód.
Dzień bardzo długi i męczący; zrobiliśmy ponad 70 km. Na koniec Sokołowica; piękna sanatoryjna miejscowość- totalna wieś, typowe PRL-owskie uzdrowisko zapomniane już nieco. I podróż do wymarzonej przez naksia wiaty, którą znał z poprzedniego wyjazdu, i która byłaby faktycznie faworytem wyprawy gdybyśmy na miejscu nie zastali pewnego nadzwyczajnego Buca, survivalowa który był tam z jakąś kobietą i w niewiarygodnie wprost przechwalał się swymi niby-dokonaniami, możliwościami i wąskimi poglądami. Masakra, zapamiętam tego człowieka bo to naprawdę egzotyczna osobowość… Kiedy padły słowa o Jego chęci wystrzelania wszystkich ludzi na plaży w Kołobrzegu to już wiedzieliśmy wszystko; a gdy stwierdził że skoro On może biegać po górach z dwoma 40-kilogramowymi plecakami to KAŻDY powinien potrafić … Brakło komentarza zostały Nam tylko spojrzenia po sobie z coraz większym niedowierzaniem.












DZIEŃ TRZECI:

Wyruszyliśmy skoro świt, Buc spał na szczęście wciąż więc uniknęliśmy Jego nadętych gadek. Śniadanie postanowiliśmy zjeść w oddalonym pół godziny schronisku. Zrobiło się chłodniej po nocnej burzy którą Ja, największy tchórz burzowy, przespalam całkowicie! Postęp w odwadze czy zmęczenie…? :P
Po schronisku zaraz granica, i w zasadzie cały dzień spędziliśmy w Czechach, kierując się w stronę Gór Stołowych. Urokliwe Teplice i knedliki z mięsem podane z dżemem i bitą śmietaną (brr, jak można?? ), nudne Police nad Metui gdzie przeczekiwaliśmy przy piwku i lodach krążące nad głowami burze i nabijając się z dziwnie jakoś wyglądających Czechów… A potem dalej, wzdłuż pasma najeżonego skałkami do Polski. Szlak w okolicach granicy genialny i dał wytchnienie po przeważających w tym dniu asfaltach. A nocleg w schronisku Pasterka w Pasterce, z widokiem na Szczelinie i w towarzystwie dzieciaków z Oazy czy innego zlotu- schronisko polecam, towarzystwo niestety dość głośne.






DZIEŃ CZWARTY:

Postanowiliśmy tego dnia odpocząć, zostać w schronisku jeszcze jedną noc. Ja jednak nalegałam, żeby zwiedzić słynne Skalne Grzyby skoro już jesteśmy w Stołowych. Miała być krótka relaksująca wycieczka a zrobiła się siedmiogodzinna dość wyczerpująca wyprawa, z monotonnymi szutrami w roli głównej. Były jednak fantastyczne fragmenty; zwłaszcza single wśród skałek- mimo że często trzeba było prowadzić- i jeszcze fajniejsze single płaskimi grzbietami gór, wśród torfowisk i cmentarzyska drzew, zarośniętą ścieżynką. Pięknie i lekko bo bez plecaka, ale z odpoczynku nici bo powrót koło 20. Ogień pod schroniskiem i siedzenie długo w noc.










DZIEŃ PIĄTY:

Kontynuujemy podróż na południowy-wschód. Koło południa docieramy do Dusznik-Zdroju, porządny i pyszny obiad i totalne potem rozleniwienie; nawet znów tuż była decyzja o noclegu w jakimś pensjonacie. W każdym razie postanowiliśmy nie spieszyć się donikąd i przejechaliśmy cały przeogromny park, by w końcu legnąć na trawie w słońcu i przespać trochę. Po południu jednak zapał wrócił i ruszyliśmy odkrywać pasmo, którego żadne z Nas nie miało jeszcze przyjemności odwiedzić- Góry Orlickie. Droga w górę świetnym singlem, a potem po grzbiecie wciąż około 1000m również fajne traski. Ciekawe góry generalnie, szczytem biegnie granica a z Naszej strony kilka sporych i ładnych wyciągów i kolejek linowych.
Schronisko Czeskie do którego zmierzaliśmy i na terenie którego chcieliśmy przespać noc na trawie okazało się niestety niezbyt przyjazne- nie pozwolono Nam nawet rozpalić ogniska mimo że było wyznaczone miejsce i regularnie ktoś z niego korzystał. Wróciliśmy więc obrażeni i rozbiliśmy obóz na stoku pod jednym z wyciągów po polskiej stronie; mini ognisko i nieustanny stres czy zaraz nie wykryje Nas ktoś z dołu lub monitoring i nie przyjdzie przegonić stamtąd. Szybko spać pod niebem; wcześnie wstać.










DZIEŃ SZÓSTY:

Wstali faktycznie skoro świt i nie zdążyli zjeść śniadania nawet dobrze gdy zaczęło padać. Musieliśmy zapomnieć o złości na schronisko i pojechaliśmy tam ogrzać się, przeczekać. A potem dalej pasmem Orlickich niestety głównie asfalt, i tak aż do Kłodzka. Dłużyło się niemiłosiernie. A w Kłodzku odkryłam kolejnego faworyta wśród piw- Piast. Pycha, prawie jak Holba ;)





Więcej Na Picasie


Kategoria Góry, Z naksiem


  • DST 33.00km
  • Teren 26.00km
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złota Kupa

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · dodano: 14.08.2012 | Komentarze 0

Wekend bez maratonu. Rarytasik w kalendarzu takich jak My Wymiataczy i Pogromców Przewyższen należało więc uczcić ten Wyjątkowy Dzień nie inaczej jak, jednak, rowerowo.
Zeby jednak nie było monotonnie tym razem ścigowe preferencje zamieniliśmy na relaksującą wycieczkę w towarzystwie wyśmienitym, acz stroniącym od wysiłku nadmiernego i przepoconych szmatek. Jako że znane Nam i lubiane okolice Wczesnego Jesenika (zwane nie wiedzieć czemu Zlatymi Horami choć są zwyczajnie zielone) oferują mnostwo szlaków o łaskawym nachyleniu i jeszcze łaskawszym podłożu, postanowiliśmy zabrać ekipę właśnie tam, gdyż na Nas tym razem padl obowiązek ustalania trasy.
I byłoby fajnie, gdyby pojazd Nasz nie był w stanie wskazującym pośrednie stadium rozkładu i jego Prowadzący odmówił przekroczenia granicy kraju w obawie przed konfiskatą cudeńka na czterech kółkach...
Cóż więc pozostało. Porzuciliśmy dziada najbliżej hranicy jak sie dalo i dosiedlismy bryk.
Góry kocham bezwarunkowo i w kazdej postaci, ale jest szczyt który mnie złości i ktorego zwyczajnie, małostkowo nie lubię. Nazywamy go Kupą Biskupa; hybryda polskiej i-bardziej słusznej- czeskiej nazwy. To pierwszy poważniejszy szczyt wspomnianego wcześniej pasma i juz sie okazał kupą ze dwa razy stąd ta niechęć. Niemniej trzeba było zacząć właśnie stamtąd...
Wyjeżdżało sie miło do czasu az Nas mapa-kłamczucha nie wyprowadziła w... Hm. Nie w pole, nie w maliny tylko ścieżkę ktora zabiła morale połowie ekipy, a drugiej połowie przykleiła banany do ryjkow;p trochę stromo bowiem było i rowerki powędrowały na plecki. Ale cóż, wyjazd z naksiem rządzi się swoimi prawami i bez takich atrakcji to by się w ogóle nie liczyło ;)
Natomiast potem bylo juz tylko gorzej; zjazdu prawie nie bylo a przynajmniej fajnego, bylo natomiast gubienie szlaku i asfalt. W połowie góry udalo się znaleźć ścieżkę i do Zlatych Hor zjechaliśmy juz terenem, jesli mozna tak nazwać szutrową droge i pastwisko. Za to bylo malowniczo :) tak samo jak w miasteczku, które jest wyjątkowo klimatyczne. Tam lody i dalej błądzić, choć czułam się troche jak tyran ciągnąc część ekipy ktora zdecydowanie wolała wracać. Oszukaliśmy trochę mówiąc że tak trzeba i zabraliśmy Ich na pętle w miejsce,w którym rzeka płynie pod górę i do młynów złota starych. Podobało sie im, zwłaszcza wylegiwanie w słońcu tamże :) ścieżki zresztą też, najfajniejsze z wyjazdu były. Powrót do auta w połowie asfaltem.
Miło, choć nawet sie nie zdążylam spocić. W zasadzie to zrobiliśmy tylko Kupę i brakło czasu i zapału na eksplorację dalszych pagórków, niestety, i dystansik wyszedł marniutki... Tym bardziej więc nie rozumiem czemu dnia następnego taka bylam polamana...


Kategoria Z naksiem, Góry


  • DST 19.00km
  • Czas 00:50
  • VAVG 22.80km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Powrot do PKP asfaltem. Tym razem zdążyliśmy, spokojnie. W pociągu pelno rowerów.


Kategoria Z naksiem


  • DST 23.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 01:56
  • VAVG 11.90km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Jure, czyli nierowerowe wakacje na rowerze

Piątek, 20 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 0

Mimo całego tygodnia urlopu dopiero w piatek udalo sie wyrwać z domu; wcześniej zatrzymywaly Nas perypetie natury zdrowotnej i pogoda.
Rower w tym przypadku potraktowany został jako środek lokomocji pomiędzy PKP a miejscem docelowym, Łutowcem czyli maleńką wsią z rzędem skałek. Do Mirowa szlakiem pamietajacym czasy świetności jurajskich warowni, a potem czerwonym zupełnie bez sensu oglądac potencjalną miejscówkę która nie byla warta tego całego brodzenia w piachu po kostki i pchania rowerów w licznym i kąsliwym towarzystwie końskich much. W koncu dojechali, rozbili obóz w miejscu znanym z zeszłego roku i spędzili we dwójkę przy ogniu na rozmowach jeden z najmilszych wieczorów w Naszej wspólnej historii...


Kategoria Z naksiem


  • DST 27.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:25
  • VAVG 19.06km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wieczorowo lajtowo

Środa, 18 lipca 2012 · dodano: 19.07.2012 | Komentarze 0

Z Michałami, nowe ścieżki przez lasy poznane. Do Świętoszowic jakimiś zakosami i z powrotem także przez dziwne zadupia.


Kategoria Z naksiem


  • DST 11.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 27:00
  • VAVG 0.41km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Halda

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 0

Na halde, z Chemikami. A potem do Nas, oglądać burzę i złoto w siatkówce


Kategoria Ogień, Z naksiem