Info
Ten blog rowerowy prowadzi anika z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 4942.00 kilometrów w tym 1447.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.50 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 19600 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Sierpień2 - 0
- 2013, Lipiec9 - 5
- 2013, Czerwiec12 - 6
- 2013, Maj11 - 9
- 2013, Kwiecień11 - 2
- 2013, Marzec3 - 0
- 2013, Luty1 - 3
- 2013, Styczeń1 - 0
- 2012, Listopad1 - 1
- 2012, Październik1 - 0
- 2012, Wrzesień5 - 0
- 2012, Sierpień12 - 3
- 2012, Lipiec12 - 1
- 2012, Czerwiec16 - 22
- 2012, Maj16 - 7
- 2012, Kwiecień17 - 8
- 2012, Marzec9 - 4
- DST 44.00km
- Teren 21.00km
- Czas 03:54
- VAVG 11.28km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt Merida
- Aktywność Jazda na rowerze
Jeseniki Dzień Drugi, czyli od wiaty do wiaty
Środa, 2 maja 2012 · dodano: 04.05.2012 | Komentarze 0
Czy dzień może się zacząć lepiej niż od zjazdu fantastycznym singlem wśród drzew? Nie, nie może :D Choć zaraz na początku Michał postanowił obejrzeć ścieżkę z bliska i zrobił lądowanie na twarzy, obił łokieć, kolana i wybił bark. Na szczęście mógł jechać dalej. Plan na ten dzień mieliśmy ambitny, chcieliśmy dojechać w okolice Pradziada czyli cały dzień jazdy głównym pasmem Jesenika. Rano nawet ukazał się Naszym oczom na chwilę, wyglądał jak szczyt w Alpach co najmniej, cały w śniegu i słońcu. Koło południa jednak plan uległ weryfikacji z powodu… burzy oczywiście. Zawisła nad doliną w którą jechaliśmy i nie było sensu się pchać dalej. Zauważyłam budynek wśród drzew, mruczało nad głowami już dość mocno więc przedarliśmy się w tamtą stronę, zaliczyliśmy przeprawę przez cieplutką (tja) rzekę, a budynek okazał się amboną. Hm, może nie było to najbezpieczniejsze miejsce, bo przytwierdzona była do najwyższego świerka w okolicy, ale nic innego nie było. Zanim burza nadeszła, zdążyliśmy zrobić małe ognisko, zupki, herbatki. Potem zaczęło padać, deszczem, gradem… padało, padało i padało ze dwie godziny a My siedzieliśmy w tej budce i wkurzaliśmy się coraz bardziej. W końcu kiedyś tam przeszło i można było ruszyć dalej. Drogę wyznaczaliśmy nie jak zazwyczaj, od szczytu do szczytu, lecz na podstawie rozmieszczenia wiat, by w razie czego mieć się gdzie schronić, a burze krążyły cały czas. Na szczęście Czesi dbają o to by takie miejsca robić, no i potem utrzymują je w należytym stanie, a nie rozpierducha i śmietniki jak u Nas…
Jechaliśmy fajną ścieżką, ziemia, korzenie, trochę kamieni, las, łagodnie. Wsiadając na rower straciłam równowagę i ratując się przed upadkiem bo nie zdążyłąm wypiąć nogi zahaczyłam o korbę, a że stan jej zużycia jest już konkretny i zęby są ostre jak szpilki zrobiła mi na łydce ślad który długo o sobie będzie przypominał; kilka głębokich sznit. Bolało i boli. Potem podejście na szczyt, prawie pionowa ściana, i wieża z zamku. Kto i po co robił tam zamek; nie mogliśmy pojąć. Tam w pobliżu nie ma bowiem nic tylko dzikie góry.
Zjechaliśmy do miejscowości Adolfovice, rozważając oczywiście źródło takiej nazwy, jako że wszędzie są ślady niemieckiej działalności… Szukaliśmy (choć tego słówka akurat lepiej w Czechach unikać ;) miejsca w którym moglibyśmy coś przekąsić i napić się Holby, wyrobu lokalnego browaru która za każdym razem smakuje lepiej. Jedyny lokal w Adolfovicach pochodził z głębokiej Republiki Czechosłowacji i serio nic się od tamtych czasów tam nie zmieniło… Ale frytki i piwko mieli niezłe:) no i była sieć free, choć nie podejrzewałabym w życiu że w takim miejscu będzie:) Sprawdziwszy pogodę w necie zweryfikowaliśmy po raz kolejny plany i postanowiliśmy wracać w czwartek, bo piątek miał być deszczowy, szary i zimny, nie widzieliśmy wiec sensu na siłę siedzieć w górach.
Reszta dnia to już czysta jazda, raczej pozbawiona ciekawszych elementów bo większość drogi prowadziła szutrem lub kiepskim asfaltem. Kiepski to w tym przypadku pochlebne słowo, bo był dość „szorstki” więc na Naszych kapciach jechało się po tym fajnie i nie znikały w oczach. Wiata, którą przewidzieliśmy na nocleg, okazała się na szczęście „jesenickim klasykiem” czyli tym rodzajem schronienia które lubimy najbardziej :) Oczywiście ogień i spać