Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi anika z miasteczka Zabrze. Mam przejechane 4942.00 kilometrów w tym 1447.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 14.50 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 19600 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy anika.bikestats.pl
  • DST 46.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 03:05
  • VAVG 14.92km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czechowice

Niedziela, 4 listopada 2012 · dodano: 08.11.2012 | Komentarze 1

Dałam się namówić, bo już nie dało się wytrzymać bez roweru, a była i pogoda, i towarzystwo... Za jeziorkami i potem przez hałdę; miało być w kierunku Tarnogórskiej tymczasem nieświadomie zatoczyliśmy piękną pętlę i wylądowaliśmy w punkcie wyjścia. Odpoczynek zrobił swoje; ostatnie kilometry z prędkością maksymalną 18km/h i więcej nie dało się wycisnąć.


Kategoria Terening, Z naksiem


  • DST 33.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 16.23km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Masa Gliwice

Poniedziałek, 1 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 0

Masa a potem ogień na stadionie. Jak zawsze fajnie :)
Niestety to koniec roweru na ten rok. Od lipca trzyma się mnie przeklęta usterka ścięgien w łokciu a rower nie pomaga za bardzo w wyleczeniu tego:/ siedzę więc i szlag mnie trafia bo nie mogę robić nic licząc na to że jak nie będę przeciążać ręki szybciej się wyleczę. Na razie jednak nic z tego nie wychodzi i popadam w coraz głębszą frustrację, marząc o powrocie do normalności.


Kategoria Z naksiem


  • DST 12.50km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 16.67km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Maraton" w Gliwicach

Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 0

Tomasz proponował XC w Zabrzu, ale stwierdziłam że lepszy poziom będzie w Gliwicach. Tymczasem On wrócił zadowolony, a ja rozczarowana.
Masakra. Organizacyjna porażka i kupa. My, Kobiety, miałyśmy zrobić 5 pętli. Nie liczyłam mówiąc szczerze bo o czymś innym się na zawodach myśli zwłaszcza gdy na plecach siedzi konkurentka z kategorii... ale byłam przekonana że zrobiłam te 5, zatrzymałam się i konkurentka także, po czym poszłam zapytać o wynik a osoby które liczyły Nam ponoć czas (ręcznie) kazały jechać jeszcze jedno... ta ostatnia pętla była na maksa bo w międzyczasie jeszcze jedna dziewczyna pojechała nie tracąc czasu więc ścigałam ją przez 2/3 okrążenia. Jestem przekonana że szóstego okrążenia ;p. Udało się ale wypluta byłam. I zła. Niby podium, ale nie cieszy w ogóle. Łatki i lampka za 2 zł też ;P
Dwie rzeczy były fajne w tych zawodach: trasa i piwko z naksiem na trawce po zawodach, w słoneczku :)


Kategoria Maraton


  • DST 29.00km
  • Czas 01:13
  • VAVG 23.84km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening

Piątek, 21 września 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 0

Przed "maratonem".


Kategoria Sama


  • DST 28.00km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:55
  • VAVG 14.61km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

XC Ruda Śląska

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 0

Zawodów w Rudzie nie planowałam bo miałam robić w tym czasie coś innego. Gdy się jednak okazało że nie robię, postanowiłam jechać... niestety, moja kategoria startowała o 10.15, a ja o tym zorientowałam się o 10.00 będąc jeszcze w domu. Więc przepadło, ale wiedziałam że reprezentować Nas będą Tomasz z Robertem więc postanowiliśmy pokibicować i pokorzystać ze słoneczka. Atmosfera była rewelacyjna, sporo dobrych zawodników i zaskakująco trudna, jak na Nasze okolice, trasa. przejechaliśmy raz pętlę i dała solidnie w kość. Potem siedzieliśmy z Chłopakami i czekaliśmy na Ich kolejkę, potem na wyniki, dekoracje itp... Podium osiągnął tylko Patryk. Miło, szkoda że nie udało się wystartować bo podium by było.


Kategoria Z naksiem


  • DST 44.00km
  • Czas 01:46
  • VAVG 24.91km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

WPKiW

Środa, 5 września 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

Szybki popracowy skok, aby był cel wybrałam się do Parku w Chorzowie. Gofry, chwila nad wodą, prawie-zgubienie znalezionych na maratonie okularów i powrót, z kręceniem się po Zabrzu jeszcze na koniec, po zmroku.


Kategoria Sama


  • DST 47.00km
  • Teren 42.00km
  • Czas 04:59
  • VAVG 9.43km/h
  • Podjazdy 1700m
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Marathon Zawoja- to była jazda!

Sobota, 1 września 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

CZułam się wyjątkowo słabo przygotowana, po słabej kondycji w Sudetach nie spodziewałam się wiele i bez entuzjazmu podeszłam do startu. Do tego stopnia, że gdy na godzinę przed rozpoczęciem wyścigu zaczęło padać, postanowiłam odpuścić sobie i nie jechać. Towarzystwo było, bo naksiu i Edyta i tak mieli czekać więc chętnie przyjęłam taką opcję. Patrząc jednak potem na zawodników szlifujących formę przed startem, na całe to maratonowe zamieszanie zmieniłam zdanie i w kwadrans zebrałam się by w ostatniej niemal chwili stanąć w sektorze. Padało cały czas, było mokro i buro. Zarzuciłam pelerynę i powiedziałam sobie: trudno, jedziemy.
I w zasadzie ani przez chwilę decyzji nie żałowałam, bo mimo wszystko lubię takie warunki gdy mnie już przestanie ruszać że mam mokrą dupę i inne części. Na pierwszym zjeździe Bozia zesłał mi fantastyczne okulary; ponieważ moje były za ciemne i parowały jechałam bez a tu pyk- na trasie zwykłe co prawda z decathlonu ale rewelacyjne jak na te warunki szkiełka leżały. Oj, przydały się do końca :) Wszędzie było dużo błota i to dawało mi widoczną przewagę nad zawodnikami z "mojej półki". Fajnie było zostawiać Ich za sobą. Poza tym naczytałam się po drodze jakiejś kolarskiej biblii i utkwiło mi w pamięci kilka zdań, zwłaszcza jedno: wyluzuj... może to się wydać dziwne, ale kilka stron wprowadzenia do książki o tym jak jeździć na rowerze w górach spowodowało że pękło natychmiast kilka moich barier. Zamiast stresować się uślizgami w błocie- bawiłam sie pozorną utratą kontroli; i przestałam traktować rower jak narzędzie z którym muszę toczyć walkę by się utrzymać w siodełku a zaczęłam myśleć o nim jak o części siebie, przedłużeniu moich kończyn- sama nie mogę uwierzyć, jak wielką różnicę w jeździe zrobiło tylko i wyłącznie nastawienie psychiczne. Jechało się pięknie,a satysfakcja z każdego kilometra napędzała mnie by jechać jeszcze lepiej i odważniej.
Trasa przez błoto stała się trudna i podjazdy zamieniły się w podejścia, szczytowe płaskie partie to już w ogóle bajoro. Za to zjazdy tym razem mnie nie pokonaly i nawet trasa puszczona bez szlaku, przez las okazała się do przejechania choć stromo było tam bardzo i nigdy przedtem nie zjechałam po czymś takim. A na koniec ostro wzięłam się za wyprzedzanie i udało mi się minąć bez problemu dziewczynę z mojej kategorii, która straciła się zaraz po starcie. Gdyby nie błąd zawodnika przede mną który prawie przeoczył skręt do mety a ja wraz z nim, byłabym o oczko wyżej, a tak to zostałam wyprzedzona o dwie sekundy i stanęłam na 6 miejscu. Trudno, i tak dumna strasznie i zadowolona przede wszystkim z własnego postępu i kondycji. Jeździ mi się dobrze gdy jest chłodno, no i efekt tego było widać. Zmieściłam się w niecałych 5h co po Korbielowie jest prawie świetnym wynikiem... Szkoda ze to ostatni start w tym roku; kapitału już nie ma na kolejne niestety i trzeba odpuścić. Generalka zrobiona choć szału nie ma bo 8 lub 9 będzie to i tak nie zamierzam narzekać bo dokonałam tego i twierdzę, że było warto :)

Przed startem

... i po

Moje urocze stopiszcze

i moje pierwsze, nazwijmy to, jednak, podium :)


Kategoria Maraton


  • DST 47.00km
  • Czas 01:47
  • VAVG 26.36km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Toriusz ponownie

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 0

tym razem w towarzystwie naksia na "szosie". No i od razu poziom treningu skoczył, taki dość intensywny. Cel- małe piwko w Dębieńsku, u kuzyna jakiegoś. Powrót w towarzystwie tegoż kuzyna, jeszcze bardziej wyścigowo... fajny tripek :)


Kategoria Szosa, Z naksiem


  • DST 37.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 22.20km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Toriusz

Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 1

Się postanowiliśmy z Torim wybrać na trening. Z powodu ładnej pogody, słoneczka i kuszącej trawki więcej jednak było gadania niż jazdy. A potem szukaliśmy pola z odpowiednią kukurydzą, jednak mimo wnikliwej toriuszowej selekcji zarówno lokalizacji jak i poszczególnych kolb po ugotowaniu się to raczej nie nadawało do jedzenia ;( Nie szkodzi, było miło. Chudów, Gierałtowice, runda po zakamarkach Knurowa i poszukiwania ideału zakończone fiaskiem tudzież klapą...


Kategoria Szosa


  • DST 276.00km
  • Teren 120.00km
  • Czas 21:00
  • VAVG 13.14km/h
  • Sprzęt Merida
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sudety 2012

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 2

Czekałam cały rok na urlop i wyprawę przed siebie; życie pełną piersią i wolność jaką daje jazda bez konkretnego celu i w pogardzie dla czasu. Warto było czekać. Zła passa która uniemożliwiała skutecznie wszystkie poprzednie wyjazdy tym razem odpuściła i zagrało Nam idealnie wszystko :)
DZIEŃ PIERWSZY:
Pociąg wczesnym rankiem do Jeleniej Góry. I przez góry do Karpacza.
Już na pierwszych kilometrach okazało się że wyjazd bezpośrednio po maratonie; jeszcze tak cieżkim i w słabej kondycji, to nienajlepszy pomysł. Tego dnia byłam tak słaba jak jeszcze nigdy. Zabijała mnie każda górka; najmniejsza nawet. Nigdy bardziej nie pragnęłam zatrzymać się i zostać gdziekolwiek, byle już nie musieć dalej jechać, a raczej iść- bo prowadziłam w większości gdyż mięśnie odmawiały na rowerze kompletnie współpracy. Mimo koszmarnej niemocy dobrze ten dzień wspominam, pogoda był piękna, widok na ścianę Karkonoszy- zapierający dech w piersi… Zielono, w dole jakieś jeziorka, po drodze ruiny, źródełko, rewelacyjne szlaki…
Dojechaliśmy do Karpacza. Brak sił, zapału i złość na wszystko sprawiły, ze pokusa szukania noclegu gdzieś w mieście była strasznie silna… Na szczęście dałam się namówić Michałowi by chociaż spróbować pojechać dalej, w stronę Śnieżki, w zasadzie już na teren Parku Narodowego. Spróbowałam, i nawet dałam radę wjechać parę kilometrów po kamieniach, w asyście zdumionych spojrzeń turystów schodzących na noc z gór. Dumna jestem z tego wyczynu bardzo, biorąc pod uwagę swój stan tego dnia. Wieczór pod gwiazdami jakich dawno nie widziałam i widok na Śnieżkę wynagrodził mi trudy z nawiązką. Obok szumiał strumyk, a oprócz Nas nie było w górach nikogo. Dla takich właśnie chwil warto żyć, ot co :)









DZIEŃ DRUGI:

Wstaliśmy wcześnie, świtem, żeby w ciągu dnia mieć możliwość zrobienia dłuższej przerwy. Zjazd rewelacyjnym szlakiem, nie tyle do jazdy co z klimatem i dzikością natury w końskiej dawce. Progi przeciwdeszczowe co parę metrów skutecznie odbierały ochotę do wsiadania na siodełko by z moment z niego schodzić ;)
Mapa podpowiadała, że w okolicy przełęczy Okraj górę przecina ponad stuletni tunel kolejowy, bliźniaczy z tym którym Pan Golonko puścił Nas na maratonie w Wałbrzychu. Ponieważ tamten wywarł na mnie wówczas ogromne wrażenie, bardzo chciałam zajrzeć i do tego. Nie okazało się to proste; mapa niedokładna i poszukiwania wlotu zajęły Nam prawie godzinę… Prowadzeni wskazówkami pomocnych robotników jakiegoś zakładu w okolicy ( na teren którego wdarliśmy się mimo zakazu) odważyliśmy się ruszyć prawie całkiem zarośniętym torem i po kilometrowym przedzieraniu poczuliśmy zimny powiew w kolejowym wąwozie, znak że cel blisko… Dreszczyk emocji niesamowity; o tunelu wiedzieliśmy że ma ponad kilometr długości i że od dawna niemal nikt z niego nie korzysta.
Tunel miał tą samą, jajowatą konstrukcję a od tego w Wałbrzychu różniła ilość torów( tu jeden) i fakt, że nadal były w nim kompletne szyny. Na metalowych podkładach; Niemcy to Niemcy ;p
Chłod w tunelu był boski, ciemność totalna a emocje olbrzymie… Zwłaszcza gdy w połowie usłyszeliśmy głośny szum wody , która przerwała ściany z kamienia i znikała z hukiem gdzieś w dole. Tunel nie był tak opuszczony jednak, jak Nam to sugerowano. Niedługo przed Nami wszedł do niego pies, mały kundel który widać wynalazł sobie skrót do wsi. I o dziwo w połowie spotkaliśmy idące w przeciwnym kierunku dwie osoby. Po wyjeździe upał znów o sobie przypomniał…
Zjeżdżaliśmy do jeziora które odnaleźliśmy na mapie. Pomysł był genialny, bo było strasznie ciepło, a w jeziorze woda czysta i chłodna. Mycie, pranie, obiadek, drzemki, polegiwano… raj na ziemi, dokładnie to, czego oczekiwaliśmy po takim wyjeździe- zmęczenie i odpoczynek; czerpanie przyjemności gdy to możliwe.
Zaczęliśmy też serię odwiedzin w klimatycznych miasteczkach i wioskach w tamtych stronach. Zwłaszcza Chełmsko Śląskie z osiedlem drewnianym tkaczy i ryneczkiem ze skwerkiem. Ogólnie w całej okolicy uderzają ślady dawnej świetności i przepychu; nie ma jednak aż tak wiele ruin jakie spotykaliśmy jadąc dalej na wschód.
Dzień bardzo długi i męczący; zrobiliśmy ponad 70 km. Na koniec Sokołowica; piękna sanatoryjna miejscowość- totalna wieś, typowe PRL-owskie uzdrowisko zapomniane już nieco. I podróż do wymarzonej przez naksia wiaty, którą znał z poprzedniego wyjazdu, i która byłaby faktycznie faworytem wyprawy gdybyśmy na miejscu nie zastali pewnego nadzwyczajnego Buca, survivalowa który był tam z jakąś kobietą i w niewiarygodnie wprost przechwalał się swymi niby-dokonaniami, możliwościami i wąskimi poglądami. Masakra, zapamiętam tego człowieka bo to naprawdę egzotyczna osobowość… Kiedy padły słowa o Jego chęci wystrzelania wszystkich ludzi na plaży w Kołobrzegu to już wiedzieliśmy wszystko; a gdy stwierdził że skoro On może biegać po górach z dwoma 40-kilogramowymi plecakami to KAŻDY powinien potrafić … Brakło komentarza zostały Nam tylko spojrzenia po sobie z coraz większym niedowierzaniem.












DZIEŃ TRZECI:

Wyruszyliśmy skoro świt, Buc spał na szczęście wciąż więc uniknęliśmy Jego nadętych gadek. Śniadanie postanowiliśmy zjeść w oddalonym pół godziny schronisku. Zrobiło się chłodniej po nocnej burzy którą Ja, największy tchórz burzowy, przespalam całkowicie! Postęp w odwadze czy zmęczenie…? :P
Po schronisku zaraz granica, i w zasadzie cały dzień spędziliśmy w Czechach, kierując się w stronę Gór Stołowych. Urokliwe Teplice i knedliki z mięsem podane z dżemem i bitą śmietaną (brr, jak można?? ), nudne Police nad Metui gdzie przeczekiwaliśmy przy piwku i lodach krążące nad głowami burze i nabijając się z dziwnie jakoś wyglądających Czechów… A potem dalej, wzdłuż pasma najeżonego skałkami do Polski. Szlak w okolicach granicy genialny i dał wytchnienie po przeważających w tym dniu asfaltach. A nocleg w schronisku Pasterka w Pasterce, z widokiem na Szczelinie i w towarzystwie dzieciaków z Oazy czy innego zlotu- schronisko polecam, towarzystwo niestety dość głośne.






DZIEŃ CZWARTY:

Postanowiliśmy tego dnia odpocząć, zostać w schronisku jeszcze jedną noc. Ja jednak nalegałam, żeby zwiedzić słynne Skalne Grzyby skoro już jesteśmy w Stołowych. Miała być krótka relaksująca wycieczka a zrobiła się siedmiogodzinna dość wyczerpująca wyprawa, z monotonnymi szutrami w roli głównej. Były jednak fantastyczne fragmenty; zwłaszcza single wśród skałek- mimo że często trzeba było prowadzić- i jeszcze fajniejsze single płaskimi grzbietami gór, wśród torfowisk i cmentarzyska drzew, zarośniętą ścieżynką. Pięknie i lekko bo bez plecaka, ale z odpoczynku nici bo powrót koło 20. Ogień pod schroniskiem i siedzenie długo w noc.










DZIEŃ PIĄTY:

Kontynuujemy podróż na południowy-wschód. Koło południa docieramy do Dusznik-Zdroju, porządny i pyszny obiad i totalne potem rozleniwienie; nawet znów tuż była decyzja o noclegu w jakimś pensjonacie. W każdym razie postanowiliśmy nie spieszyć się donikąd i przejechaliśmy cały przeogromny park, by w końcu legnąć na trawie w słońcu i przespać trochę. Po południu jednak zapał wrócił i ruszyliśmy odkrywać pasmo, którego żadne z Nas nie miało jeszcze przyjemności odwiedzić- Góry Orlickie. Droga w górę świetnym singlem, a potem po grzbiecie wciąż około 1000m również fajne traski. Ciekawe góry generalnie, szczytem biegnie granica a z Naszej strony kilka sporych i ładnych wyciągów i kolejek linowych.
Schronisko Czeskie do którego zmierzaliśmy i na terenie którego chcieliśmy przespać noc na trawie okazało się niestety niezbyt przyjazne- nie pozwolono Nam nawet rozpalić ogniska mimo że było wyznaczone miejsce i regularnie ktoś z niego korzystał. Wróciliśmy więc obrażeni i rozbiliśmy obóz na stoku pod jednym z wyciągów po polskiej stronie; mini ognisko i nieustanny stres czy zaraz nie wykryje Nas ktoś z dołu lub monitoring i nie przyjdzie przegonić stamtąd. Szybko spać pod niebem; wcześnie wstać.










DZIEŃ SZÓSTY:

Wstali faktycznie skoro świt i nie zdążyli zjeść śniadania nawet dobrze gdy zaczęło padać. Musieliśmy zapomnieć o złości na schronisko i pojechaliśmy tam ogrzać się, przeczekać. A potem dalej pasmem Orlickich niestety głównie asfalt, i tak aż do Kłodzka. Dłużyło się niemiłosiernie. A w Kłodzku odkryłam kolejnego faworyta wśród piw- Piast. Pycha, prawie jak Holba ;)





Więcej Na Picasie


Kategoria Góry, Z naksiem